wtorek, 17 września 2013

Chapter 24 : War

Piosenka
***********************************************************************************************************************************************
       Nie mogę uwierzyć, że tu przyjechałam. Chyba mnie powaliło. Co ja tu robię? Jest możliwość, żebym jeszcze uciekła? Nie. Ona już w chodzi. Udana sukienka. Sama na pewno nigdy takiej nie włożę, ale jest spoko. Suknia ślubna. Ślub. Łączy się. Zazwyczaj.
        Zaczęły grać organy. Tak jak na filmach. Do ołtarza zaczęła zmierzchać dziewczyna. Blondynka. Właściwie to nijaki kolor oczu. Figurę ma taką jak ja. Szczerze nijaką. Co takiego on w niej widzi? Urodą nie grzeszy. Może po prostu nie wyrzuciła go tak jak moja kuzynka i to mu się spodobało?
        Dziewczyny nawet nie są do siebie podobne. Ola ma mega kręcone, ciemne włosy. Zielone oczy. Figurę modelki. No i niezwykłą wyobraźnie. Obydwie są wysokie. Może to mu się w nich podoba.
        No i się zaczęło ksiądz zaczął mówić jakieś idiotyzmy o miłości. O tym, że jest wieczna i takie tam. Aż nogi świerzbiły żeby wyjść. Ale aż takim chamem nie jestem. Poza tym Josh jest spoko. Po prostu strzała amora szybko go trafiła. To nic złego.
        -Ogłaszam was mężem i żoną. - powiedział ksiądz.
        Para młoda się pocałowała. Zebrało mi się na pawia. Takie romantyzmy przyprawiały mnie o mdłości od pewnego czasu. Miłości nie ma. Pobędą ze sobą kilka, może kilkanaście lat. Później on ją zdradzi. Ona popadnie w depresje i zaniedba dzieci zapewniając im taką samą przyszłość. Trochę piecze w śledzionie kiedy wiesz, że Cię to czeka. Niektórzy nazywają to motylkami w brzuchu. Eh...
        Rozległy się oklaski. Tylko ja miałam to gdzieś. Na reszcie mogłam wyjść z kościoła. Może powinnam zapytać Josha jak to było na prawdę, ale to był jego dzień. Nie będę mu go psuła.
***Wiele mdłości na widok okazywania miłości później***
         Wypiłam już dwa drinki. Były na tyle ohydne, że chyba nigdy więcej nie wezmę do ust alkoholu. Zakochani tańczą. Inni jedzą. Tylko ja siedzie na ziemi i oglądam tańczących. Co w tym ciekawego? Otóż nic. Ale leprze to niż miodowo-musztardowy karp nadziewany serkiem pleśniowym. Trucizna.
         Usłyszałam głośny stukot obcasów. Tylko jedna osoba chodzi w ten sposób. Kiedy się odwróciłam zobaczyłam zmierzającą w moją stronę. Była ubrana całkiem spoko, jak na osobę która idzie na ślub byłego.

piątek, 13 września 2013

Chapter 23 : Real Story

Piosenka
***********************************************************************************************************************************************
        Jej oczy oprzytomniały. Więc to była tylko gra?
        -To nie tak jak myślisz. - powiedziała ocierając łzy. -To nie ja jestem ta zła. To on.
        -Zasłużył na to? - powiedziałam zawiedziona. Miałam nadzieje, że powie, że to Harrego okłamała. Jednak najwidoczniej zakłamana. Nieuczciwa. -Wiesz, może lepiej nic nie mów. Bo przecież i tak nie powiesz prawdy. - powiedziałam idąc szybko po schodach do mojego pokoju.
        -Zaczekaj! Powiem Ci! - krzyczała. Jednak ja byłam już zamknięta na klucz w sypialni. -To nie ja jestem ta zła! To on! Naprawdę! On odszedł do tej całej Jo! Powiedział, że dla niego się wypaliłam. - mówiła waląc w drzwi. -Musisz mi uwierzyć, jeżeli mnie kochasz! - powiedziała wtórnie płacząc.
        -Swoje już widziałam. Nie napierzesz mnie tak łatwo. - powiedziałam wciągając na siebie dżinsy pasujące do założonej koszulki. Szybko wskoczyłam w buty i wyszłam z pokoju. -Wychodzę. Nie chcę mi się na Ciebie patrzeć. Dla Ciebie próbowałam zaprzyjaźnić się z tym lamusem w lokach. A nawet ty go tak na prawdę nie lubisz! - wybuchłam.
        -Lubie go. Po prostu dla kogoś z moim poziomem trudno się przyznać, że ktoś zamienił Cię na starszy model. ONA BYŁA JEGO EKS! - powiedziała nie wierząc w to co robię. -CZEKAJ! - krzyknęła potykając się na schodach i spadając po nich prawie mnie przewalając.
        Chyba straciła przytomność. Nie krwawiła. Ale czy żyję? Zbiegłam, żeby zobaczyć. Wyczuwałam puls. Nie wiedziałam czy odetchnąć z ulgą. W każdym razie szybko zadzwoniłam po karetkę.
***Jakiś czas później***
        Tak bardzo nie wiedziałam co powinnam teraz czuć. Zostawiłam moją kuzynkę samą w tym szpitalu. Dziwię się, że w ogóle tu przyjechałam. Kazałam zadzwonić lekarzom , żeby zadzwonili tylko jeśli mam ją odebrać, albo jeśli jej się pogorszy. Ona da sobie radę. Jest dorosła. Przynajmniej w papierach.
       Założyłam na uszy słuchawki i włączyłam A-HA Take On Me. 

czwartek, 5 września 2013

Rozpiska

WAŻNE
Dodałam rozpiskę kiedy będę dodawać opowiadania. Mam strasznie mało czasu. Nauka, gimnazjum. Jest słabo. Wstaję o 5:30, wracam po 15:00. Odrabiam lekcje. Przerabiam materiał. Mam chwilę. Piszę coś na oba blogi, później to kasuję.... Dlatego ostatnio tak słabo idzie. Chociaż bez przerwy chodzę z worami pod oczami to staram się choć trochę napisać.Więc obiecuję, że będę dodawać systematycznie, a przynajmniej będę próbowała.

niedziela, 1 września 2013

Chapter 22 : Invitation

Piosenka i chciałam tylko powiedzieć, że od roku szkolnego posty będą dodawane co drugi dzień a imaginy (wreszcie) co tydzień. ☺
***********************************************************************************************************************************************
     Obudził mnie piszczenie domofonu. Nie miałam jednak zamiaru wstać. Z łóżka po prostu przewróciłam się na drugi bok uważając żeby nie zrzucić nowego niebieskiego, brytyjskiego kota Pitch. Ku mojemu zdziwieniu nazwała go po prostu puszek...
     -Och, dzień dobry panu. Jakieś polecone? - usłyszałam głos Oli. -Hm... Dziękuję, oczywiście podpiszę. - powiedziała drżącym głosem.
     Po chwili usłyszałam jak wbiega do domu i trzaska drzwiami. Po domu rozniósł się głośny szloch. Podejrzewałam, że głośny bo ja byłam na trzecim piętrze i go słyszałam. Nic nie rozumiałam. Co się stało? Ktoś umarł? Tak bardzo mi się nie chciało wstawać.
     -Puszku, co powinnam zrobić? - zapytałam. Dając mi znak, że powinnam iść przestał uwalać się na mojej nodze i położył się tuż obok niej. -Ok.
     Powoli wygramoliłam się z łóżka i żółwim tempem poszłam pod drzwi domu obok których leżała Ola. Listy, prawdopodobnie z impetem zostały rozrzucone po podłodze. Jeden był rozerwany ale jednak pusty
     -Co się stało? - zapytałam przykucając tuż obok niej.
     Ola próbowała coś powiedzieć jednak z jej ust wydobył się tylko cichy bełkot. Odchrząknęła. -Masz. - jakby pisnęła.
     W wyciągniętej ku mnie rękę z jakąś kartkę. Gdy dokładnie jej się przyjrzałam, zobaczyłam, że to zaproszenie na ślub. Otworzyłam je. W na środku było napisane "Joshua i Johanna zapraszają na uroczyste przyjęcie z okazji ślubu." Nie było zbyt sensownie napisane, ale można było się domyśleć dlaczego moja kuzynka jest na skraju złamania nerwowego.
      -No to je już nic nie rozumiem... - powiedziałam bez przekonania.
      -A ja tak. Oni zaprosili tylko Ciebie. On mi to robi na złość. - powiedziała zwijając się w kłębek na podłodze.
      -No ale w końcu to ty zaczęłaś.
      -ALE NIE POSUNĘŁAM SIĘ DO TEGO STOPNIA!!!! - pisnęła rozirytowana.
      Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Faktycznie na kartce było tylko moje imię. Dlaczego? Przecież to nie Ola złamała mu serce tylko on jej. Czemu on jej to zrobił?
      -Jest za miesiąc. - westchnęłam dokładnie czytając kartkę. -Pojadę. - zdecydowałam.
      Na twarzy Oli pojawiło się dogłębne zaskoczenie. Może nawet wściekłość. Jednak trudno było to stwierdzić przez jej napuchniętą buzie
      -Zrobię to dla Ciebie. Musimy się mu przypomnieć. Obiecuję, że nie będę się dobrze bawić. - powiedziałam stanowczo.
      Pobiegłam do mojego pokoju. Musiałam przemyśleć tą całą sytuację. Jakie on miał powody, żeby jej to zrobić? Za coś chciał się zemścić? To przecież niemożliwe, żeby tak szybko znalazł sobie dziewczynę. A może nie chciał się zemścić na Oli tylko na mnie. Przecież ten magazyn napisał o mnie i Harrym. Czy to mógł być powód? Co się tak właściwie stało tamtego dnia gdy odszedł? Co dokładnie mówił? A może to Ola mnie okłamała. Może miałam racje? Nie... Mi i Harremu nie mogłaby sprzedać tej samej bajeczki.
       A może nie sprzedała? Może mu i mi powiedziała dwie różne rzeczy? On nigdy nie wspominał o tym co się stało. Ja z resztą też. Ale dlaczego w takim razie Ola płacze? Miałam mętlik w głowie. Nawet gdy wpadałam na trop, coś zapewniało mnie, że tak nie jest.
       Wybrałam numer na moim telefonie i nacisnęłam połącz.
       -Halo?
       -Cześć Harry. Mógłbyś mi coś powiedzieć?
       -Jasne.
       -Co Ci powiedział Pitch. Wiesz. Kiedy Cię prosiła, żebyś udawał jej chłopaka?
       -Mówiła, że po prostu nie zastała go w domu gdy wróciła z sesji. - powiedział zdziwiony.
       -Oh, a mi mówiła coś zupełnie innego. - powiedziałam lekko przerażona. -Mówiła, że on... Że ja się mu podobałam bardziej niż ona. Ale teraz już wszystko rozumiem... Byłam głupia.
       -Porozmawiasz z nią o tym? Ja już muszę kończyć. Na razie. - szybko przerwał.
       Wszystko zaczynało być wyraźniejsze. Okłamała mnie. To oczywiste. Przecież gdyby mnie kochał to by nie wrócił do Ameryki. Wolałby zostać tu i próbować mnie zdobyć. Ale jednak odszedł. Może to jednak to ona była po prostu zazdrosna i go wywaliła? Jakie może być wyjście?
       Szybko zeszłam po schodach do leżącej w tym samym miejscy kuzynki.
       -Co tak na prawdę zdarzyło się tego dnia Pitch? On mnie nie kochał. Więc kogo?
       Jej błyszczące i czerwone od płaczu oczy spojrzały na mnie. Była rozkojarzona.
       -Ja....

wtorek, 27 sierpnia 2013

Chapter 21 : Mam wy******

Piosenka  (ED!)
***********************************************************************************************************************************************
        -Ile można. - powiedziałam poddenerwowana.
        Czekałyśmy na rodziców Oli na lotnisku od jakiejś godziny. Miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę. Było zimno nudno i pachniało metalem.
        -Jak Ci coś nie pasuję to idź się spytać w informacji. - burknęła równie znudzona Ola. Tylko, że ona wzięła telefon i bez przerwy esemesowała z jakąś koleżanką.
        Wstałam z siedzenia i ruszyłam szybkim krokiem. -Przepraszam, są jakieś wiadomości na temat samolotu z Warszawy?
         -Niestety nie. Nie mamy nawet pewności czy się dziś pojawi. W Warszawie mają złą pogodę. - wytłumaczyła mi kobieta.
         -Eh... Dziękuję.
         Odwróciłam się i od razu ktoś na mnie wpadł. -Uważaj! - usłyszałam dość piskliwy głosik. Szczupła... Albo po prostu chuda. I to bardzo. Dziewczyna wstała z podłogi. Te kości policzkowe. To było jak strzał z karabinu w moje plecy. Kiedy już znoszę towarzystwo jednej osoby, nadchodzi druga. Chociaż nie wiem, czy do końca znoszę Harrego...
         -Poopey! - pisnęła.
         -Właściwie już nie jestem Poopey... - powiedziałam wzruszając ramionami. -Tak się potoczyło.
         -Jak to? Już nie jesteś taka urocza? - zachichotała.
         Nic się nie zmieniła. Barbara Palvin. Byłyśmy w jednej prywatnej szkole. Nigdy nie lubiła ani mnie, ani Daniela. Miała dwie przyjaciółki. Kathrine i Sophie. Każda równi głupia dziewczyna chciałaby być na ich miejscu. Potrafiłyby zabić. Ale były zbyt głupie, żeby to zrobić.
         -Najwyraźniej się zmieniłam. Nie to co ty. Jak zawsze piękna.
         -Wiem. Będę miała sesje. Rozumiesz. Nie mogę sobie pozwolić na zaniedbywanie. - zachichotała. -Ostatnio o tobie głośno w świecie show biznesu. Odnaleziona kuzynko Pitch.
         -Tak. Na moje nieszczęście.
         -Dziś w Seventeen czytałam, że kręcisz z Harrym Stylesem. - zachichotała.
         No i po chuj szłam się zapytać? No chyba mi odbiło. Nigdy więcej nie ruszę dupy w użytecznej sprawie.
         -Właściwie to...
         -Czyli jednak! Nie mogłam w to uwierzyć. Jak ktoś takiego pokroju w ogóle mógł chcieć na ciebie spojrzeć? - powiedziała mówiąc jakby chichotem. -Że spodobałaś się takiej kreaturze jak Daniel, to było oczywiste. Podobasz się takim przeciętniakom. On są niczym dobrym, ani złym. Zerem. A ty... - błagam nie dokańczaj. Tak bardzo już zjebałaś mi humor, że chyba na ciebie zwymiotuję jak coś powiesz. -Jesteś ich warta. Ale nie ciesz się zbytnio. Ledwo. Gdyby nie te oczy spadłabyś na samo dno. - zaśmiała się.
         Walić to. Idę utopić się w bidecie. Już wszystko mi jedno.
         -Aha.
         -Ale nie przejmuj się. Zawsze możesz zrobić sobie operacje plastyczną. Powiększą Ci trochę usta. Naciągną policzki... Może nie będzie tak źle.
         Moje najgorsze oczy na świecie, wywoływały u ludzi coś dziwnego. Często ludzie mówili, że nigdy nie widzieli tak ciemnych oczu. Albo mówią, że myśleli, że są po prostu ciemne i nie jaśnieją w świetle.Podobały się nawet jej. Miała o wiele ładniejsze. Takie głęboko niebieskie. Nie za duże, nie za małe. Była cała perfekcyjna. Gdy się na nią patrzyło wydawała się miła. Jednak w środku była naprawdę zabójcza.
         A ja? Uważałam, że mogłam mieć jakikolwiek inny kolor i na pewno byłby ładniejszy niż te, które posiadam. Nie miałam kobiecej figury. Do tego ostatnio przytyłam. Miałam głowę okrągło jak jajko. No i niestety życie nie pozwoliło mi na bycie zbyt miłą.  Jestem roztrzepana. Nic nie miałam...
         -No cóż. Nie będę marnowała na ciebie mojego czasu. Daj to Harryemu jak się już tobą znudzi. - powiedziała dając mi swoją wizytówkę i puszczając oko.
         Po chwili zniknęła w tłumie ludzi. Czułam się jak gówno. Podobnie jak większość ludzi po spotkaniu się z nią.
         Wolno poszłam zobaczyć jak tam u Pitch. Nie potrafiłam oderwać wzroku od podłogi. Zniżyłam się do jej poziomu. Co ja mówię. Nie obrażajmy podłogi. Zawsze się sobie nie podobałam. W sumie co miało mi się podobać? Dziwny uśmiech? Bezkształtne, koloru gówna, oczy? A może idiotyczne włosy które nigdy nie układają się jak chce? Eh...
         -Co tak długo Ci ta kobieta Ci tłumaczyła? Jak odpalić samolot? - zapytała poddenerwowana Pitch. -Nieważna. Jak sytuacja?
         -Nijak. Niewiedzą nawet, czy samolot wystartuje. -odpowiedziałam nie podnosząc wzroku.
         -Zajebiście. Spróbuję jeszcze raz zadzwonić. - powiedziała wstając z krzesełka i się oddaliła.
         Zobaczyłam idącego w moim kierunku Harryego a zaraz za nim idącego paparazzi. Pojawiła się też Barbara. Wyszła zza rogu. No i co teraz miałam zrobić? Jeśli chciałabym zrobić tej szmacie na złość musiałabym go co najmniej przytulić. Jednak w prasie już krążą plotki o mnie i o nim, a ten paparazzi nie powstrzyma się zrobić zdjęcia. Choć może jednak nie zależy mi tak bardzo na zemście... Kur...
         -Cześć Harry. - powiedziałam kiedy się zbliżył. Momentalnie zobaczyłam, że i Barbara i paparazzi na mnie patrzą. Błysnął flesz. Uśmiechnęłam się niechętnie. Ku mojemu zaskoczeni nic nie musiałam robić. Po prostu sobie stałam i to on mnie przytulił. Poczułam się jak na dyskotece. Światła nie przestawały mrugać.
         -Oj, przepraszam. Pomyliło mi się. - zaśmiał się nerwowo. -To nie twoim jestem chłopakiem.
         Barbara zrobiła wielkie oczy i zniknęła ponownie. Ja też byłam całą tą sytuacją zaszokowana. Dlaczego? Po co? Nie lubiliśmy się aż tak. A przynajmniej ja go nie za bardzo lubiłam. A on mi wyskakuję z uściskiem... Tak bez powodu? A może ktoś mu kazał?

sobota, 24 sierpnia 2013

Harry's Chapter 20 PART 3 : HELP ME!

Dlatego ją tak nazwałam. Czekałam na ten moment.
***********************************************************************************************************************************************
       Nic nie potrafiłem powiedzieć. Po głowie latały mi wspomnienia z wczorajszego ranka. Później dzień wyblakł. Nie miał sensu. Słyszałem tylko szloch Susan gdy przechodziłem obok jej pokoju. Atmosfera wisząca w powietrze przeszkadzała mi w oddychaniu. Dlatego dziś noc spędzam w domu. W moim wielkim pustym domu.
      Usłyszałem pukanie do drzwi. Gdy je otworzyłem myślałem, że zwariuję. Przed moim domem stało stado ludzi. A na ich czele oczywiście Niall, Liam, Zayn, Louis i Pitch. -Impreza! - krzyknęli wszyscy i wbiegli do mojego domu. To się zdarzało dość często. Tylko teraz nie miałem na to jakoś ochoty.
      Na dworze została tylko jedna osoba. Jako jedyna miała kurtkę. Na początku nie potrafiłem jej rozpoznać. Stała w cieniu.
      -Mogę wejść? - zapytała dziewczyna zachrypniętym głosem.
      -Jasne. - powiedziałem.
      Dopiero gdy podeszła zobaczyłem zarys twarzy. Błysk w oku. To była ona. Jej nogi lekko trzęsły się z zimna. Powoli weszła do środka i zaczęła rozglądać się dookoła.
      -Wielki. - przyznała. -Jak tu teraz trafić do łazienki i co gorsza z niej wrócić. Nie miałeś nigdy z tym problemu? - zapytała uśmiechając się delikatnie co mnie rozbawiło.
      -Jakoś nie. - zaśmiałem się. -A chcesz iść do łazienki?
      -Chcesz, żebym się zgubiła?
      -Nie. - parsknąłem śmiechem.
      Susanna podreptała do salonu, gdzie rozpoczynała się impreza i usiadła na kanapie. Zdziwiło mnie, że pomimo tak obwitego płaczu, szybko wróciła do siebie. Nawet było lepiej niż wcześniej. usiadłem tuż obok niej.
       -Ja bym nie wytrzymałą sama w takim domu.
       -Też czasami nie wytrzymuję. Ale zazwyczaj czuję się dobrze.
       -Bo nie dają ci żyć. Oni mówią, że często tak Ci robią.
       -Przyzwyczaiłem się.
       W tym momencie puścili na maksa muzykę Nie mogliśmy już spokojnie porozmawiać co zdawało się nie przeszkadzać Susannie.
       -Może chodźmy porozmawiać na górę. - zaproponowałem próbując przekrzyczeć muzykę. Ona tylko przytaknęła.
       Złapałem ją za rękę aby zaprowadzić ją do cichego miejsca. Nie spodziewałem się takiej reakcji mojego ciała. Poczułem dziwne mrowienie w ręce i zrobiło mi się strasznie gorąco. Pomimo tego zaprowadziłem ją do pokoju znajdującego się nad garażem.
       -Tu jest trochę ciszej. - powiedziałem puszczając jej rękę. Nie podziałało to wcale kojąco. Poczułem suchość w ustach i łaskotanie w przełyku. Tak jakbym był chory. -Trochę źle się czuję. Eh.. Gorąco tu trochę. Może odłóż kurtkę.
       -Ja tam marznę cały dzień. Też mnie coś łapie. - powiedziała po czym odchrząknęła. -To ty mnie zaraziłeś.
      -A dlaczego ja?
      -Nie wiem. Może dlatego, że byłeś chory wcześniej niż ja. Później jakoś mnie zaraziłeś. - jak mogłem się nie roześmiać z tak oczywistej i może prawdziwej odpowiedzi.
      -Już Ci się oczy nie męczą? - zapytałem zauważając brak okularów.
      -Nie. Po prostu Ola nie pozwoli mi ich wziąć. - wytłumaczyła. -Pozwoliła zostać tylko w tym, tym, tym i tym. To ja wymusiłam kurtkę. - powiedziała. Moją uwagę przykuł naszyjnik. Musiał być bardzo drogi. Ona nie lubiła takich rzeczy.
      -Ale i tak wyglądasz ładnie. No nie mów, że nie jest Ci teraz gorąco, bo zwariuję.
      -Nie. Mi jest raczej zawsze zimno. - wytłumaczyła. -A jeśli się źle czujesz to może się połóż. Mogę ci zrobić herbaty.
      Zrobiło mi się jeszcze gorzej. Poczułem coś jakby motyle... O nie. To nie możliwe. Nie mogłem się zakochać w Susannie.

piątek, 23 sierpnia 2013

Harry's Chapter 20 PART 2 : Okey

Piosenka
***********************************************************************************************************************************************
***Harry***
        Nad horyzontem zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca. Było to dla mnie jak oświecenia zmiłowania. Całą noc nie zmrużyłem oka, ale obiecałem sobie, że nie wstanę przed świtem. Teraz mogłem bezkarnie wywlec się z gościnnego posłania w willi Pitch i chyba też Susany. Mieszkały tu razem. Są siostrami ciotecznymi. Pitch daje jej gwiazdki z nieba a ona ich nie chcę. Nawet najbardziej uparta dziewczyna chciałaby być na jej miejscu. Ale ona nie była uparta. Ona nie miała śmiałości, żeby mieć tak drogie rzeczy. Była zbyt skromna aby żyć w blasku fleszy.
        -Już wstałeś? Nie wiesz, że dla urody potrzebna jest drzemka? - wszedłem zza pleców gdy wszedłem do salonu. Szybko się odwróciłem. Zobaczyłem siedzącą na krześle przy drzwiach swojej sypialni Susanne z okularami na nosie. W ręce trzymała ostatnią część sagi "Mroczna Wieża" Stephana Kinga. -Susanna? Co ty tu robisz tak wcześnie?
        -Mam na imię Zuzanna. - poprawiła mnie. -A poza tym siedzę tu całą noc. Nie mogłam się oderwać od książki. - powiedziała bez skruchy. -Więc nie przyszłam tu wcześnie.
        -Więc przepraszam. - zaśmiałem się.
        -Przemyślałam wszystko, i stwierdziłam, że moglibyśmy się zakolegować. Oczywiście jeśli chcesz. - zaproponowała nawet się nie uśmiechając. Była dojrzalsza niż wiele trzydziestolatek na tym świecie. Wszystko sobie układała. Nie chciała mieć wrogów. Dlatego pogodziła się z Pitch i teraz chcę ze mną.
        -Trudno odmówić takiej ładnej dziewczynie jak ty. - próbowałam ją złamać. Nie wiem czy mi się udało bo na jej twarzy pojawiły się tylko lekkie rumieńce.
        -Dziękuję. - powiedziała sztucznie i niepewnie się uśmiechając.
        -Masz ten naszyjnik...
        -Który mi przywiozłeś. Wiem. - powiedziała nieśmiało po czym go zdjęła i odłożyła na szafkę. -Chcesz kawy? Coś do jedzenia? - zapytała idąc w stronę kuchni.
        -Poproszę kawy. Nie jestem głodny. - powiedziałem.
        -Na pewno? Nie chcę się chwalić, ale robię pyszne naleśniki. Wujek mnie nauczył. - może zabrzmiałoby to sympatycznie gdyby się uśmiechała. Jednak widać po niej, że z natury była miła.
        -Nie dzięki. Nie mam apetytu.
        -Ja też. - westchnęła. -Jaką chcesz kawę? Ja robię sobie Latte. - próbowała zagaić rozmowę.
        -Mi też zrób Latte. - było mi to zupełnie obojętne.
        -Ok. - powiedziała odpalając ekspres. -Przepraszam, za to, że byłam dla Ciebie taka nie empatyczna. - powiedziała patrząc na czubki swoich kapci.
        -A ja to niby byłem lepszy? - zaśmiałem się.
        -Nie oto chodzi. Ty próbowałeś. Ja cię skreśliłam od razu. - powiedziała. -Po prostu czytałam o tobie dużo rzeczy w internecie i myślałam, że się znam. Ale okazałeś się na prawdę miły. - przyznała się.
        -Zaufałaś internetowi?
        -I Taylor Swift. - zażartowała choć na jej twarzy pojawił się tylko skromny uśmiech. Za to ja cicho się roześmiałem, żeby nie obudzić Pitch.
        -Faktycznie nie jesteś taka zła. - powiedziałem co ją zasmuciło.
        -Może nie jestem. - wzruszyła ramionami.
        Naprawdę była fajną dziewczyną. Wydawała się sucha i wiecznie smutna. Skąd zaszła w niej taka zmiana? Chciała odbudować nasze relacje do zera? Na razie jej się to udawało. Jednak teraz znów była smutna.
        -Twoja kawa. - powiedziała podając mi kubek z panoramą Paryża.
        -Masz problemy ze wzrokiem? - zapytałem.
        -Trochę. Jeśli się męczą zaczyna mi się rozmazywać obraz i wtedy je zakładam. - wytłumaczyła.
        -Ślicznie wyglądasz w tych okularach. - przyznałem.
        -Przestań mnie tak zachwalać, bo pomyśle, że się we mnie zakochałeś. - można powiedzieć, że się zaśmiała.
        -Ja? No co ty. Ja lubię tylko starsze blondynki. - odbiłem piłeczkę.
        -Tak. I całujesz jak ślimak. - uśmiechnęła się tym razem na prawdę prawdziwie. -A tak na serio, to podziwiam to, co robisz dla mojej kuzynki. - powiedziała. -Cieniasie. - rozpromieniała.
        -Niech cię tylko złapie. To poczujesz co to łaskotkowa śmierć. - zaśmiałem się i zacząłem ją gonić po całym parterze. Dobrze, że odkąd wyprowadził się Josh nikt nie pracuję dla Pitch w domu.
        W końcu złapałem Zuzannę co nie było łatwe bo była dość szybka. Zacząłem ją łaskotać aż jej oczy zaczęły łzawić. Ale odkryłem, że płacze z innego powodu. Była smutna. puściłem ją z uścisku.
        -Dzięki. Od dawna nie mogłam się wypłakać. - powiedziała -Przepraszam.

Imaginy i inne duperele ♥

Więc...:
1. Zakładam nową zakładkę o nazwie "IMAGINY". Nie będzie zbyt ciekawa, ale pewnie też nie nudna. Będę się starała pisać często.
2. Jeśli ktoś będzie miał ochotę, to możecie obejrzeć moje konto na Polyvore
3. Chcę zmienić wygląd bloga bo wcale nie basuję do treści. Tylko uprzedzam. ☺
4. Przyjmuję propozycje fabuły opowiadań.
BLOGGERKA:
CU MP :*

Harry's Chapter 20 PART 1 : Not too bad

***********************************************************************************************************************************************
***z punktu widzenia Harrego Stylesa***
        Usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Szybko odebrałem, gdy zobaczyłem, że to Pitch.
        -Halo?
        -No hej. Jesteś w domu? - zapytała.
        -Tak. A co?
        -Właśnie załatwiłyśmy pewną sprawę na mieście. Będziemy przejeżdżać niedaleko i stwierdziłam, że powinieneś pojechać z nami.
        -Dobra. Kiedy będziecie?
        -Właściwie to już na ciebie czekamy. - zaśmiała się Pitch.
        -Już idę.
        Faktycznie przed domem stał nowoczesny mercedes należący do dziewczyny. W środku widziałem też Susan. Siedziała z tyłu. To chyba oznaczało, że mam siedzieć z przodu. Szybko podbiegłem do drzwi i zwinnie wsiadłem.
         -Gdzie jedziemy? - zapytałem.
         -Wybierz. Jestem otwarta na propozycję.
         -Nie, gdzie ty chcesz misiaczku. - trwałem w mojej roli.
         -Daj sobie z tym spokój. Ja wiem. - przerwała nam. -Pojedź do jakiejś restauracji Ola. Głodna jestem.
         -Ona wie?
       -Tak. To moja rodzina. Powinna wiedzieć. - odpowiedziała.
       -Dlaczego nie powinnam?
       Gdybyś wiedziała, to na pewno w ogóle byś ze mną nie rozmawiała. Nie lubisz mnie nawet na mnie nie patrzysz. Dlaczego miałabyś nie chcieć mnie, i przy okazji swojej kuzynki, udupić?
       Chociaż nie mogłem się na ciebie gniewać. Było w tobie coś dodającego Ci niesamowitego uroku. Twoje czarne zmęczone oczy? Usta w kształcie serca? Delikatne ciemne loki? Śniada cera? Zazwyczaj takie dziewczyny mi się nie podobają. Ale w niej jest coś...
       -To do Nando's! - powiedziała Pitch.
       -Nie. Nie lubię Nando's. - zmarszczyła nos Susanna.
       Taka niespotykanie wyjątkowa. Niespotykana. Inna. Odstająca od reszty. Tym tak przyciągająca. Swoją rzadkością. To dobrze bo zacząłem się niepokoić, że zakochać w kimś takim.
       -To do pizzeri. - powiedziała Pitch.
       -Mam pytanie. - wtrąciłem się. -Czy ona musi wszędzie z nami jeździć, tylko dlatego, że jest podłamana psychicznie? Nie możemy jej znaleźć chłopaka?
       -Próbowałam ją kiedyś spiknąć z Niallem, ale zwiała, wiec  lepiej nie ryzykować.
       -Super. - westchnąłem.
       -Kiedyś była zabawna. Wesoła. Nagle przestała. Ale to jej minie. Zobaczysz.
       Spojrzałem na nią jeszcze raz. Patrzyła przez okno kiedy Pitch ruszała. Rozglądała się jakby czegoś szukała. Czegoś czego nie potrafiłem opisać. Może miłości? Może powiedziałem coś nie tak? A co mnie to właściwie obchodzi? Nie lubimy się.
       -Jesteś dla mnie za dobra. - powiedziała sarkastycznie Susan.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Chapter 20 : Trailer

Szybko
***********************************************************************************************************************************************
PART 1
[...]       -Ona wie?
       -Tak. To moja rodzina. Powinna wiedzieć. - odpowiedziała.
       -Dlaczego nie powinnam?
       Gdybyś wiedziała, to na pewno w ogóle byś ze mną nie rozmawiała.
PART 2
[...]       Jej obecność doprowadzała mnie do szału. Na każdym kroku miałem wrażenie, że wybuchnę. Czy to normalne?
             -Co Ci jest? Źle się czujesz? - zapytała mnie Pitch.
             -Nie, nie. Jest dobrze.
PART 3
             -Chcę najgorzej dla tego sukinsyna. Dlatego powinieneś się wprowadzić.
             -Co?
             -To przecież świetny pomysł. Może nie dla Josha, ale dla mediów tak.

Chapter 19 : Next!

Soundtrack. Nie wiem czy jest sens ciągnięcia tego bloga dalej. Czy ktoś go w ogóle czyta?
***********************************************************************************************************************************************
        Niebywale jasna ciemność pukała do okna. Tak puszysta. Jednak nie dało się jej dotknąć. Biały oznacza czystość i dobro. Jednak ona pomimo tego koloru potrafiła nieść zniszczenie, a nawet śmierć. Mgła. Do tego kapuśniaczek. Nie miałam zamiaru dziś wyjść z domu, ani nawet z łóżka. Nie wiem czy to dlatego, że boję się przyszłości tak jak przeszłości. Piękne rysy życia. Zmieniały się czasem w zmarszczki. Puste linie śmierci nie są ukojeniem. Nie ma nic dobrego przyszłości jak i przeszłości, bo przecież kiedyś była przyszłością.
        -Dlaczego taka jesteś? - zapytała mnie Ola wchodząc do mojego nowego pokoju w jej domu.
        -Jaka? - zdziwiłam się.
        -Sama nie wiem. Jakby uleciało z ciebie całe życie.
        -Powietrze wokół mnie zbyt go zatruwało. Dlatego uciekło. - wytłumaczyłam.
        -Nawet mówisz jakoś dziwnie. Po prostu powiedz co się stało.
        -Mama, mój "ojciec", ty. Wszystko.
        -Ja?
        -Nie zrozumiesz. Jesteś normalna. A ja jestem po prostu zdesperowana i głupia swoją wiedzą o sobie.
        -Faktycznie nie rozumiem.
        -Mogłaś to przewidzieć. Gdybyś nie spytała, ja miałabym więcej prywatnego na użalanie się nad sobą. A teraz muszę to robić z tobą. Chcesz tego?
        -Nie. - powiedziała po czym wstała i wyszła zabiera ją ze sobą resztki mojej godności.
        Poczułam jak powoli topie się w swojej nicości. Wszystko odrzucałam. Kłamstwa i prawdę, które zlewały się w swoją własną mgłę o odżywczych wartościach ludzkości.
        Nic się nie kończy. Wszystko idzie dookoła i bez przerwy się odnawia. spadamy w niekończącą się przepaść z zamkniętymi oczami, aby zapomnieć o bólu. To głupie. Pusto nie możliwe.
        -Tęskniłaś? Idziemy na zakupy. Nie będę w ciebie wmuszała moich rzeczy.
        -Powiedz mi dlaczego?
        -To Cię odstresuję. Przynajmniej kiedyś pomagało.
        -Nie. Dlaczego wymieniłaś Josha na Harrego?
        -To trudne.
        -To nie jest trudne. To, że Ci się znudził nie jest trudne. Trudne jest przełamanie moich myśli. Nie mogę myśleć od dobrych rzeczach. Wszystko mi się plączę. Nie zapamiętuję nowych rzeczy. Nic miłego z dawnych czasów nie przychodzi mi do głowy. Wszystko jest dla mnie neutralne. Nie mogę się wypłakać. Jestem jak przeciążona tama która nie może pęknąć. Dlatego tak się zmieniłam. Duszę się w samej sobie. Jakby zamiast powietrza do moich płuc trafiały kamienie. Rozumiesz?
        -Możesz płakać. Przecież nikt Ci nie zabrania.
        -To nie byłby problem. Przestałam potrafić płakać. Tak jakbym tego nie chciała.
        -Ale nie powinnaś posądzać mnie o coś co zrobił Josh. - powiedziała a na jej policzkach pojawiły się łzy. -On powiedział, że kocha inną bardziej niż mnie, ale nie będzie z nią, bo to by mnie dobiło. - rozklejając się. -On kocha Ciebie.
        Popadła w rozpacz. To co powiedziała dorzuciło wody. Zrobiłam jej krzywdę wcale tego nie chcąc.
        -Harry wie?
        -Wie. Dlatego jesteśmy razem. - powiedziała cichutko. -Przepraszam, że chciałam z ciebie zrobić moją kopię. Nie powinnam. To twoje życie. Możesz z nim robić co chcesz. Ale mnie nie opuszczaj. Proszę.
        -Myślałam, że się kochacie. -zdziwiłam się.
        -Ja go kochałam.
***********************************************************************************************************************************************
Brak weny

środa, 21 sierpnia 2013

Chapter 18 : Lights

Posłuchaj, jeśli tylko zechcesz.
***********************************************************************************************************************************************
        -Na pewno ją brałam. - powiedziała Jade.
        -Ale co? - zdziwiła się Perrie.
        -Naszą wizytówkę.
        -Zrobiłaś nam wizytówkę?
        -Na wszelki wypadek. - odpowiedziała. -MAM! - powiedziała wesoło i mi ją podała.
        -Dzięki. Odezwę się. A teraz muszę dokończyć pewną sprawę.
        -Okej. To do usłyszenia! - pożegnała się ze mną Perrie.
        Serce kuło mnie coraz mocniej. Myślałam, że zaraz padnę na ziemie jak przy ciosie w twarz. Miałam ochotę się wycofać, ale wiedziałam, że nie wymięknę. Szłam silnie stąpając po ziemi.
        -Susanna! Nie! - usłyszałam krzyk Oli.
        Jednak nic nie było dla mnie przeszkodą. Musiałam stawić temu czoło. Choćby nie wiem jak bolała porażka. I to dosłownie.
        -Tata!? - zdziwiłam się.
        -Kochanie! Co ty tu robisz?
        -Właśnie miałam Cię spytać o to samo.
        -Znam reżysera. Obiecałem, że przyjdę. Trochę się spóźniłem, ale to nic.
        -Trochę?
        -Lepiej powiedz co ty tu robisz. - zmienił ton.
        -To ja nie będę przeszkadzał. - powiedział reżyser po czym odszedł.
        -Jak chcesz. - mój "ojciec" przybił mu piętkę.
        -Można powiedzieć, że znam kogoś kto jest zaproszony.
        -Eh..
        -Masz mi oddać moje rzeczy. iPhona, ciuchy, wszystko. Jasne? - powiedziałam stanowczo.
        -To sobie po nie przyjdź. - zaśmiał się.
        -Dobra. - powiedziałam.
        Spadł n mnie głaz cierpień który powolnie kruszył się i wpadał mi do oczu. Obejrzałam się za siebie. Stała tam przerażona Pitch. Po prostu się od niego odwróciłam i poszłam do mojej kuzynki. Co dalej miałam powiedzieć. Niech to na nim ciąży. Niech wie, że nic dla mnie nie znaczy i w niczym mi nie przeszkodzi. Nie dostanie mojego wybaczenia. Prędzej zetrze sobie sutki na tarce niż mu wybaczę.
        Niczego nie żałuję. Nie mogę. Nie mam na to czasu. Muszę iść przed siebie. Nie płakać. Podejmować decyzję. Być sobą. Nie tym kimś kogo ktoś mi narzuca. to tylko ciągnie za nogę w tył. Piję krew niczym kot krew swej ofiary. Bezlitosne i dziwne, ale taka jest prawda. Nieprzyjemna i szara. Dlatego trzeba kolorować ją kłamstwami. Przesądami. Coraz to dziwniejszymi bóstwami. Niedorzeczność, kruchość, niewierność, ciemność, kłamstwa, błędy, pochopność, głupota to jedyne rzeczy, które  niedopuszczany jeszcze tego świata do śmierci. Tylko krwawe plamy pozostały by po nas, gdybyśmy byli mądrzy i szczerzy.
        Światła. Nadzieje. Szczodrość. Uczciwość. Miłość. Życie. Życzliwość. Wierność. Śmiech. Czy nawet przyjaźń to kłamstwa. Kłamstwa którymi karmi nas życie. Ja próbuję to wszystko wyprzeć. Jednak na każdym kroku życie chce mnie oszukać. Nie wiem jak umrę. Wiem, że na pewno to poczuję. Poczuję bul ulatniającego się ze mnie życia, które zmuszałam do szczerości. Ono się zemści. Czuję to. Nie wiem jak i nie wiem kiedy. Ale ono już wiem
         Powinnam mu ulec? Być głupia tak jak cała ludzkość. Otaczający mnie. Nawet uczeni. Kujony i cała ta hołota jest głupia. Zna wszystkie książki na pamięć, a tak mało się uczy. Niepozorne szczęście. Uśmiech. To wielkie oszustwo które dostaliśmy od matki którą kochamy. Każdy kocha swoją matkę. Nawet ja kochałam.

Chapter 17 : Love Story

Piosenka zastanawiałam się też nad Sombody That I Used To Known ale chyba tak będzie dobrze.
***********************************************************************************************************************************************
        -Poopey! Nareszcie! - powiedziała Ola wstając z luksusowej kanapy i rozpościerając ramiona żebym ją przytuliła. Nie chciałam, ale niby co miałam zrobić.
        Pomyśleć, że jedno stracone życie dziewczyny której tak na prawdę nie znałam, zniszczyła wszystko. Nie zostawiła ani grama nadziei. Teraz na pewno dopilnują, żebym nie uciekła. Jestem zamknięta w uścisku macek własnej bezsilności. Jak mam nie zwariować gdy wokół mnie nie ma nikogo normalnego.
        -Ale ty masz tłuste włosy. Idź je umyć, Raz, raz! - pogoniła mnie wręcz wpychając na drzwi łazienki. Miała racje. Moje włosy stały się zupełnie proste i wyglądały na mokre.
        Łazienka okazała się być jeszcze bardziej snobistyczna niż reszta pokoju. Wszystko dzięki drogim perfumom które należały do Oli.
        Po raz pierwszy od dawna spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Nie zobaczyłam w nim uroczej, małej, smutnej Poopey. Nie byłam już tamtą osobą. Przede mną pojawiła się dojrzała, odpowiedzialna, zrównoważona Susanna, którą tak długo w sobie trzymałam. Co zrobiła z Poopey i kiedy ją straciłam? Poopey była uśmiechniętą, niepewną dziewczynką, która nie potrafiła poradzić sobie w żadnej sytuacji. Była drobniutka, bez specjalnie kobiecych kształtów. Susanna ma cienie pod oczami i duże, czarne, błyszczące oczy, które pod światło mieniły się ciemno-bursztynowym kolorem. Jej usta chociaż popękane wydawały się bardziej krwiste. Nie była najpiękniejsza na świecie, ale można powiedzieć, że wydoroślała z twarzy i z sposobu bycia. Kim była osoba która teraz stałą przede mną? Jak mam się do niej zwracać?
        Wzięłam szybki prysznic bo nie miałam zamiaru już dłużej wpatrywać się w lustro bo to sprawiało, że zamykałam się w sobie coraz głębiej.
        -Przebierz się w to. - powiedziała Ola kiedy wyszłam z łazienki w dżinsachkoszulce w której uciekłam.
        Na stoliku który wskazała leżały poukładane rzeczy. Sweter, spódnica, płaszcz i buty.  Należały zapewne do Pitch. Wróciłam do łazienki i wrzuciłam je na siebie. Do tego dorzuciłam wisiorek który naprawdę przypadł mi do gustu.
        Gdy wyszłam zobaczyłam dwie wystrojone papużki. Mogłabym opisać ich wygląd ale nie będę marnowała czasu na głupoty...
        -A ty jeszcze nie wymalowana? - zadziwiła się Pitch. -Idziemy na premierę filmu! Ruchy!
        Wyglądała na nieźle rozzłoszczoną. -Ale ja nie mam czym... - powiedziałam przerażona. -Boże... - westchnęła chyba już wściekła. -UŻYJ MOICH! - krzyknęła wskazując na kuferek z kosmetykami. Szybko go wzięłam i poszłam do łazienki. Dobrze, że potrafiłam wymalować się w pięć minut. Nie tak jak mama Pitch. Trochę fluidu, tusz, eyeliner, cienie, szminka i byłam gotowa.
         -No choć już. - powiedziała Ola łapiąc mnie za rękę. -Staraj się być miła i wesoła.
***Godzinę Później***
         -Z każdą chwilą upewniałam się coraz bardziej, że głupota mojej kuzynki nie ma granic. Głupio chichotała gdy reporterzy zaczynali temat mojego zniknięcia. Bez przerwy kleiła się do Stylesa, co powodowało u mnie nieopisane obrzydzenie. Choć nie większe niż to, że cały świat wiedział o moim zniknięciu i nikt mnie nie szukał.
         -Susy, dlaczego uciekłaś? - zapytała mnie drobniutka reporterka o krótkich czarnych włosach. Obrzydziło mnie, że powiedziała do mnie Suzy, choć jej nie znałam.
         -Hihihi. - zachichotała moja kuzynka. -To za długa historia, żeby ją teraz...
         -Bo nie chciałam być sławna. - wybuchłam.
         -Najwyraźniej Ci się nie udało. - zaśmiała się kobieta.
         -Gdybym nie wróciła wszyscy by o mnie zapomnieli.
         -Susan, musimy iść. - powiedziała stanowczo ale z uśmiecham Ola.
         -To idźcie. - powiedziałam w ten sam sposób.
         Byłam bezczelna. Ale tego nauczyła mnie ulica. Jeśli chcesz dostać to czego chcesz, musisz na to sobie zapracować. Teraz miałam zamiar powiedzieć tej obcej kobiecie całą prawdę, co było totalnym idiotyzmem, bo jej nie znałam i nie zrobiła dobrego wrażenia.
         -Powiedz, jakie masz plany? Kim chciałabyś być?
         -Chciałabym zakotwiczyć się w jakimś porządnym teatrze. Jeśli mi się nie uda to wyjadę z Londynu. Może zostanę instruktorką jazdy konnej. - odpowiedziałam. -Poza kadrem kamery i światłami fleszy. Jednak moja kuzynka pragnie zrobić ze mnie gwiazdę estrady.
         -Jazda konna tłumaczy piękną sylwetkę. - powiedziała z uznaniem. -A co do teatru się nie martw. Nasze czasopismo chętnie pomoże Ci znaleźć odpowiednie miejsce. - powiedziała. -Ale czy na pewno nie chciałabyś być królową ekranu?
         -Królową może nie. Ale mogłabym zagrać jakieś poboczne role w filmach.
         -Jestem pewna, że zasługujesz na więcej, ale nie będę szła w ślady twojej siostry. - zaśmiała się. Ja stałam w miejscu z tą samą poważną miną. -Mamy mało czasu. Zaraz zacznie się premiera. Chodź. Usiądziesz z nami.
         -Zazwyczaj ubieram się w tańsze rzeczy. - naprostowałam, żeby nie lubili mnie za coś czego nie mam.
         Nikt nie zwracał na mnie już uwagi. Usiadłam obok jakiegoś innego dziennikarza. Przygasły światła a na scenie pojawił się jacyś dziwni ludzie. Chociaż te pedały też są dziwne, postanowiłam wyróżnić i obecność bo wiem co to za ludzie. Zaczęła się mowa. Myślałam, że umrę z nudów. W tym filmie nie było nic ciekawego. Albo ktoś płakał, albo były koncerty, albo próby rozbawienia publiczności. Na koniec też była mowa dziękczynna.
          -Nareszcie. - powiedziałam, gdy pozwolili nam już wyjść z sali.
          Byłam chyba najszybciej zmierzającą ku wyjścia osobą. -Spieszysz się gdzieś? - usłyszałam dość znajomy głos. Czy to...
          -Perrie Edwards? - zdziwiłam się patrząc na nią. -Jestem fanką! Boże.
          -Ale mojego chłopaka i jego kolegi chyba nie za bardzo. - powiedziała uśmiechając.
          -Nie skąd. Twojego chłopaka można powiedzieć, że lubię. - powiedziałam odwzajemniając uśmiech.
          -Perrie! Choć! Zayn cie szuka. - usłyszałam głos nadchodzącej Jade. -O! To ty jesteś tą zaginioną kuzynką. - zauważyła.
          -I twoją największą fanką. - powiedziałam. -Masz piękną parkę.
          -Dziękuję. Kupiłam ją już dawno temu w...
          -Zarze. Tak, tak wiem. mam prawie taką samą. - powiedziałam nie pamiętając, że zostawiłam ją u ojca. -Albo raczej miałam.
          -Kiedy się urodziłam?
          -26 Grudnia 1992 roku. - powiedziałam bez namysłu.
          -Miło. - powiedziała wesoło się uśmiechając.
          -Na prawdę miło was poznać. Chyba jednak zostanę. - zdecydowałam.
          -Jej poznam moją największą fankę! - ucieszyła się Jade. -Moja. - powiedziała głosem maniaka na co wszystkie się zaśmiałyśmy.
          Nic nie mogło sprawić, żebym poczuła się lepiej. No chyba, że gdzieś tu jest Ed. Choć pewnie nie. Jest w trasie. Ale czy to nie byłoby piękne? To prawdopodobnie mój jedyny przyjaciel...
          -Mogę wszę numery? Albo chociaż Jade? - zapytałam.
          -Ale ja mam już chłopaka. - zażartowała.
          -Nie o to chodzi. - zaśmiałam się.
          Nagle przede mną pojawiła się znajoma sylwetka. Usłyszałam znajomy głos. To było tak niemożliwę, że aż bolało.

WAŻNE!

Nie mam zamiaru obrazić ani fanek, ani samych gwiazd osób które są obrażane przez główną bohaterkę. Później wszystko się naprostuję....

wtorek, 20 sierpnia 2013

Chapter 16 : Come ON!

Nie podoba mi się ten rozdział może być nudny, ale zawsze coś...  KONIK! ♥
***********************************************************************************************************************************************
        Usłyszałam grzmot. Zaczęły przywracać wspomnienia.  Jednak nie byłam na tyle silna, żeby otworzyć oczy. Gdzie byłam?
        -Chyba się budzi. - usłyszałam nad głową ni to znajomy ni to obcy głos. Kiedyś już go słyszałam. Był to głos jakiegoś faceta. Z ulgą mogłam powiedzieć, że nie był to mój ojciec.
        -Tak. Rzeczywiście. - powiedział ktoś inny. -Zaraz wrócę. Dziewczyna musi podpisać wypis.
        Wypis? Jestem w szpitalu? Powoli i z trudem otworzyłam oczy. Szczerze mówiąc wolałabym zobaczyć ojca.
        -Lekarze mówią, że nic Ci nie jest. Po prostu to był odruch depresyjny, czy coś takiego. - powiedział uśmiechając się głupkowato.
        Skierowałam mój wzrok na podłączoną do mnie kroplówkę. To było dość przerażające. I gdzie jest Liściu.
        -Gdzie jest Liściu? - zapytałam cichym zachrypniętym głosem.
        -Kto? - zdziwił się chłopak.
        -Blondynka. Trochę nierozgarnięta. Nie miała włosów po lewej stronie głowy. - wytłumaczyłam.
        -Nie wiem. Nie było jej tu kiedy przyjechałem.
        Właśnie. Czemu on tu przyjechał? Praktycznie się nie znaliśmy. Skąd wiedział gdzie jestem? Dlaczego w ogóle tu przyjechał.
        -Dlaczego tu przyjechałeś? - zapytałam.
        -Bo Pitch nie miała czasu i kazała mi dopilnować, żebyś wróciła do domu.
        Zadzwonili do niej. Ale dlaczego Harry? No tak. Scenariusz. Mówiąc "do domu" miał na myśli jej dom. Nie miała czasu bo chciała żebym lepiej poznała Harrego. A więc to jednak Harry jest jej wybrańcem. Mogłam się tego domyślić.
        -Coś jeszcze? - zapytałam.
        -Kazała Ci się w to przebrać. - powiedział podając mi wielką papierową torbę Zary.
        -Wyciągnęłam z niej płaszcz, buty i torbę marki VeryEICKHOFF czyli najdroższe ciuchy jakie kiedykolwiek dotykałam.
        -Mam to założyć do moich najzwyklejszych, najwygodniejszych dżinsów? - zapytałam z niedowierzaniem.
        -A i jeszcze to. - powiedział wyciągając z kieszeni pudełeczko z napisem Swarovski.
        Wyciągnęłam ze środka naszyjnik który ceną zapewne idealnie pasował do reszty "moich" nowych ciuchów.
        -Jutro wracamy do Londynu. - powiedział wyciągając z kieszeni telefon i wybierając numer. -A i jeśli będziesz czegoś potrzebować, na przykład do jedzenia albo picia to po prostu mi powiedz. - dodał puszczając do mnie oko co wywołało u mnie delikatny odruch wymiotny którego chyba nie zauważył.
        Wyszedł z pokoju mijając się z pielęgniarką.
        -Przepraszam, czy mogłaby pani odłączyć mnie od kroplówki muszę się umyć i przebrać. - powiedziałam.
        -Dobrze. - powiedziała odczepiając ode mnie woreczek z cieczą.
         Szybko poszłam do łazienki. Widziałam, że Harry pilnuję, żebym nigdzie nie uciekła. Wskoczyłam pod prysznic. Chciałam tylko się opłukać z zapachu ulicy i autobusu. Nie za bardzo podobało mi się to całe przebranie.
         Sięgnęłam jeszcze raz do torby. Znalazłam w niej dezodorant i ręcznik. Moja "kochana" kuzynka wszystko przemyślała. Szybko wyszłam z łazienki wyglądając jak sława broedwayu. Zresztą, z moją kuzynką już niedługo nią będę.
         Byłam całkowicie pozbawiona makijażu. O tym moja kuzynka nie pomyślała. No cóż. Nie przeszkadzało mi to w najmniejszym procencie.
         -O widzę, że się pani już przygotowała. - powiedział lekarz podając mi wypis -Podpisze pani i będzie pani wolna.
         -Ale ja mam jeszcze...
         -To proszę się zgłosić z tym do pielęgniarki. - spławił mnie widząc o co chodzi.
***pół godziny później***
         -Gdy wychodziliśmy ze szpitala coś błyskało za naszymi plecami. Jakiś paparazzi upatrzył sobie jak Harry tu przyjechał i czekał na niego cały ten czas. Co prawda nie wiem ile Harry czekał przed moim wybudzeniem, ale i tak ten dziennikarz musiał siedzieć tam długo.
         Podjechaliśmy pod możliwie najdroższy hotel w Paryżu. Błyski zaczęły być coraz częstsze.
         -Trzymaj mnie bo zraz nie wytrzymam. - powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
         -Jeśli chcesz spędzać czas ze mną i twoją kuzynką musisz się przyzwyczaić. - powiedział.
         -Dlaczego miałabym spędzać czas z tobą? - zdziwiłam się.
         -Nie wiesz? - zdziwił się. -No bo ja i twoja kuzynka jesteśmy razem.
         -Ja to już wolałam być nie przytomna. - powiedziałam łapiąc się za głowę.
         -Twoja kuzynka jest już w naszym pokoju. Zaraz będzie mogła Ci wszystko wytłumaczyć.
         Przyspieszyłam kroku. Nie mogłam w to uwierzyć. Jak to wszystko mogło mnie ominąć. Co z Joshem? Dlaczego się rozstali? Przecież się kochali. Czy to przeze mnie?
         -Zaczekaj! Nie znasz numeru pokoju!
         Stanęłam przy recepcji i poczekałam aż ten debil się przywlecze.
         -Pokój 144. - powiedział.
         -Pani Strzelecka. - próbowała nieudolnie powiedzieć recepcjonistka.
         -Tak.
         -Zadzwonię.

Chapter 15 : Cars and Tears

Trzeba zrozumieć przekaz. Let's Go!
***********************************************************************************************************************************************
       Podróż z Rzymu do Francji była najgorszą rzeczą jaka mogła nas spotkać. Długa i męcząca. Żadna z nas nie mogła zasnąć przez te pięć dni. Autobus mknął przed siebie z nami.
       Zaczęłam wierzyć w zmiany. W moje życie. To było przerażające. Jak pająki w przełyku. Każda myśl, że znów może być gorzej, bolała tak mocno, jak wbicie noża w plecy przez życie, choć jeszcze tego nie zrobiło.
        Paryż był piękny. Jednak nie mogłyśmy tak zostać. Musiałyśmy szybko dostać się do jakiegoś portu i popłynąć do Anglii.
        -Dziewczyny, możemy zatrzymać się w jakimś motelu. Umieram ze zmęczenia. - narzekała Louise. Przyzwyczaiłyśmy się z Liściu. Robiła to całą drogę z Rzymu do Paryża. Walałam już jak płakała.
        -Nie. - powiedziałam stanowczo.
        -Teraz idziemy do sklepu. Musimy kupić coś do jedzenia.
        Nasze jedzenie to zazwyczaj były owoce. Dodawały siły, energii i wzmacniały odporność. Było to niezbędne żeby przetrwać. Louise tego nie rozumiała. Była słaba. Mniej wytrwała niż ja i Liściu.
        -Ale ja chcę spać. - powiedziała.
        -Mogłaś spać w autokarze, a nie na siłę pozostawać przytomna, żeby się nie wyróżniać. - powiedziałam.
        Louise była denerwująca. Jak małe dziecko. Nic nie potrafiła zrobić dobrze. Ale ją polubiłam. Po prostu nie była do tego przyzwyczajona. Miała też zalety. Była szczera, otwarta i przyjacielska. Gdy opowiedziała nam swoją historie współczułam jej. Wiedziałam jak to jest, gdy osoba której ufałaś cię uderzy. Te siniaki nie były spowodowane upadkiem. On ją bił. Ten cały Kris. Ja oberwałam tylko raz. Może i oberwałabym więcej razy, gdybym wróciła do domu.  Nie wiem, czy przejął się moim odejściem. Nie wiem czy za mną tęskni. Wiem tylko, że choćby nie wiem co, nie wrócę do niego. Nie wybaczę mu. Korzenie mojego bólu który spowodował sięgały zbyt głęboko. Wiem, że powinnam zapomnieć. Nie mogę patrzeć w tył. Nie chcę. Nie patrze. To przeszłość zakotwicza się w moich myślach. Złe wspomnienia są zbyt ciężkie by je wyrzucić. Nie mogłam ich unieść. Nic nie dawało mi ulgi. Nawet taniec zaczął sprawiać większy ból. A nawet wstyd.
         Chciałam wrócić do mamy. Przytulić ją. Chciałabym, żeby powiedziała, że będzie dobrze. Nawet jeśli by kłamała. Nie chciałam tego życia. Było dla mnie trucizną. Krwawym wrzodem w ustach. wolałabym umrzeć niż iść dalej tą drogą. Musiałam się zmienić. Musiałam zmienić wszystko co mnie otacza.
         Zamknęłam oczy i głośno przełknęłam ślinę ostrą jak kwas. Nie mogłam się rozpłakać. Nie teraz. Musiałam być silna. Kiedyś mogłabym wejść do wanny i tam się wypłakać. A teraz? Nie mogłam nic zrobić. Nawet płakać.
          Szłyśmy wzdłuż pięknej alejki. Żadna z nas nie wiedziała gdzie jest. Szłyśmy przed siebie w poszukiwaniu mapy albo jakiegoś spożywczaka.
          -Jestem głodna.
          -Właśnie dlatego idziemy do sklepu. - powiedziałam równocześnie z Liściu.
          -Poopey, usiądźmy. Choć na chwilę. - powiedziałam wskazując na ławkę.
          -Dobra. - powiedziałam rozdrażniona.
          -Dziękuję. - powiedziała biegnąc w stronę ławki. Liściu tylko przewróciła oczami.
          Usiadłam na zimnej powierzchni ławki, co tylko przypomniało mi o nadchodzącej jesieni i tak jak jest zimno wokół nas.
           Mogłam zostać z moją przemądrzałą kuzynką. Ona chciała dla mnie tylko jak najlepiej. Nie dałam jej do zrozumienia, że nie chcę tego życia które mi zaplanowała. Nie chcę żadnego życia. Niestety nie chcę też śmierci.
           Powinnam się ustatkować. Zakotwiczyć. Może wtedy będzie lepiej. Może sobie kogoś znajdę. Może jeszcze raz zagram w grę zwaną życiem, choć już wiele na niej straciłam, ponieważ zawsze przegrywałam, a gra ta jest niesamowicie uzależniająca. Wszyscy w nią grają. Czasami zgarniają całą pulę. Czasami muszą żyć niczym. Albo są ostrożni na każdym kroku. Boję się każdego rodzaju życia. Gram niczym. Przegrałam całe życie jakie miałam. Choć może... Może coś we mnie odżywa. Czuję, że znowu powracają do mnie uczucie. Sens życia. Cel do którego mam dążyć. Nie wiem jeszcze jak wygląda, ale już niedługo się o dowiem. Tak. Na pewno czuję to.
           Mam gęsią skórkę. Nie wiem czy rozpaczać z goryczy powrotu do gry, czy cieszyć się zbliżającym się do mnie zwycięstwem.
           -O boże! - powiedziała liściu patrząc za siebie. -Dziewczyny spójrzcie.
           Szybko obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam wielki napis cantine.
           -O boże. -powiedziała.
           -Co? - zdziwiła się Louise patrząc na napis i nie wiedząc o co chodzi. No tak. Była włoszką.
           -To jest stołówka. - powiedziałam wstając z ławki i szybkim krokiem iść w stronę budynku.
           W środku poczułam zapach kompotu i zupy pomidorowej zmieszany z naleśnikami. Weszłam na sale skąd wydobywał się zapach. W środku siedzieli głównie bezdomni i menele. Nie przeszkadzało mi to. Usiadłam prze nakrytym stoliku i nalałam sobie zupy.
           -Ja nie chcę tu być. - powiedziała Louise. -Tu są jacyś menele. - pisnęła.
           -Zamknij się i jedz. - rozkazała jej Liściu.
           -Cry me a river. - powiedziała po czym wstała od stołu i weszła po jakichś schodach których wcześniej nie widziałam.
           -No i co narobiłaś? - powiedziałam bez najmniejszego wyrzutu.
           Wróciłam do konsumowania posiłku. Dawno nie jadłam nic ciepłego, więc, co szło z tym w parze, był to najlepszy posiłek jaki kiedykolwiek jadłam.
           Nagle usłyszałyśmy krzyk i huk. Zaraz po tym rozbrzmiały piski opon i dźwięk tłuczonego szkła.
           -Co to było? - zdziwiła się Liściu.
           -Louise?
           Szybko wstałyśmy od stołu i wybiegłyśmy z budynku. Przed niem leżało martwe zmiażdżone kołami samochodu ciało Louise. Na ulicy była wielka plama krwi która rosła coraz bardziej. Poczułam jak kula w moim gardle rośnie coraz bardzie aż w końcu pękłam. Popłakałam się. Nie przychodzi mi do głowy gorsza śmierć niż ta która rozwijała się na moich oczach. Jakiś mężczyzna na dachu wzywał karetkę. Wiedziałyśmy, że dla niej już za późno. Straciła zbyt wiele krwi. Powinnyśmy ją chronić. Być dla niej oparciem. Niestety zamiast tego zabraliśmy jej życie.Które mogła wygrać.padłam na kolana i dotknęłam ręką jej czarniejącej nogi na której miała największą ranę jaką było mi dane widzieć.
           Płacz stawał się coraz bardziej intensywny i przypominając ryki rozpaczy. Położyłam się na chodniku a reszta wspomnień rozmyła się jak rozlany atrament.

Chapter 14 : Sweet Roma

Piosenka
***********************************************************************************************************************************************
        Nie dość, że myślałam, że zaraz mi odpadnie dupa od tego siedzenia na dupie w busie przez cały dzień, to jeszcze Louise płakała z głową na moich kolanach.
        -Będzie dobrze. - mówiłam głaszcząc ją po głowie.
        Louise była ładną dziewczyną. Miała piękne krągłości i długie, proste, brązowe włosy. Jej oczy nie miały niebieskiego koloru. Były raczej jak piękne  niebo o poranku.
         A ja? Chuderlawa dziewczyna z proporcjonalnie za dużym biustem i prawie czarnymi oczami które swoim kolorem przypominają najwyżej kupę. Nie wspominając o włosa kręcących się bez sensu. Nie byłam ładna. Nikt nie mógłby zaprzeczyć temu z ręką na sercu. Ale co miałam zrobić. Moja mama nie była szczególnie ładna. Tata w młodości był dość przystojny, ale teraz jest po prostu grubasem z nosem jak u orła, który nie jest samotny bo młode dziwki lecą na jego kasę. Z takiej mieszanki na pewno nie mogło wyniknąć nic dobrego.
         -Zobaczysz. Jeszcze wyjdziesz na prostą. Znajdziesz sobie nową miłość. Taką po której nie zostaną Ci sińce jak będziesz przed nią uciekać. Pamiętaj, że teraz możesz na nas liczyć. - powiedziałam. -Wygrasz życie. Nie musisz płakać. Czasami ktoś może złamać Ci serce. Może już nigdy nie zaufasz żadnemu mężczyźnie. Ale na pewno nie przegrasz życia. Ja przegrałam. Ale tobie nie pozwolę. - pocieszałam ją chociaż i tak widziałam, że to nic nie daję.
         -Jeszcze je wygrasz zobaczysz. Znajdziesz tego całego Daniela. Będziesz znowu szczęśliwa. Zobaczysz. - powiedziała siedząca za mną Liściu.
         Możliwe, że powiedziałam jej to i owo o moim życiu w pociągu.
         -Zaraz będziemy w Rzymie. - powiedziałam patrząc na znak przez szybę autobusu.
         -Nareszcie. - wyrzuciła z siebie Louise. Rzadko coś mówiła. Zazwyczaj tylko płakała. Podniosła się z moich kolan. Nareszcie. -Masz może chusteczki? - spytała mnie.
         -Tak. Kupiłam je wczoraj w sklepie. - powiedziałam sięgając do mojej torby i wyciągając duże pudełko chusteczek.
         -Dziękuję. - powiedziała zabierając mi wszystkie i powoli przywracając się do porządku.
         Była teraz bez makijażu podobnie jak ja. Tylko Oczy Liściu były mroczno wycieniowane.
         W końcu autobus się zatrzymał. Byliśmy na stacji pociągowej i autobusowej. Szybko każda z nas zabrała swój dobytek.
         Poszłyśmy do kasy po bilety.
         -Ja zapłacę. - powiedziała Liściu. Wyjęła z portfela pokaźną sumkę i podała pieniądze kasjerce która szybko wydała resztę i dała nam bilety.
         Pociąg miał wjechać na stacje dopiero za godzinę. Usiadłyśmy na ławeczce przy peronie 7, na która miał wjechać pociąg.
         -Nie znacie całej historii. Nie wiecie kim jestem. Ale pomimo tego mi pomogłyście. - powiedziała Louise po raz pierwszy bezpośrednio do nas. -Nawet nie znam waszych prawdziwych imion.
         -My nawzajem też nie. - powiedziałam. Być może bym się zaśmiała, ale nie miałam na to ochoty.
         -Jak to? - zdziwiła się Louise.
         -Normalnie. - westchnęła Liściu. -Wiesz, trochę trudno przyznać się, że nazywasz się Martha.
         -Albo Susanna.
         -To bardzo ładne imiona. - powiedziała Louise. -Ale jak chcecie mieć ksywki, to te do was nie pasują.
        -Jak to? - zdziwiłam się.
        -Ty powinnaś być Tuney a Martha powinna być...
        -Nie mogę się doczekać. - powiedziała sarkastycznie.
        -Merry. - zaśmiałam się.
        -Ty potrafisz się śmiać. - zdziwiła się Louise.
        -Najwidoczniej - prychnęła Liściu.
        -A ty mogłabyś być... - zaczęłam się zastanawiać. -Protect.
        -Spoko. -westchnęła.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Chapter 13 : Autumn

Tło.
***********************************************************************************************************************************************
        -Można zamykać. - usłyszałam jak maszynista mówi do krótkofalówki.
        Rozejrzałam się po dworcu był dość obszerny, ale nie takie się w życiu widziało. W pociągu postanowiłam sobie poprzypominać dawne życie. Jak się zmieniło. Choć tak właściwie nie jest gorzej, to wolałabym znowu zamieszkać z mamą. Poczuć zapach jej perfum. Gotować jej. Pilnować domu i tego, żeby budziła się w łóżku. Wtedy przynajmniej moje życie miało sens i jakikolwiek cel.
         A teraz? Idę bez możliwości patrzenia w tył. Uciekam przed życiem. Boje się jakichkolwiek popraw w moim życiu. Albo raczej boję się nagłego powrotu do gówna które teraz nazywa się moim życiem.
         -To co teraz robimy? - zapytała mnie Liściu.
         -Jedziemy autobusem do portu i stamtąd płyniemy do Palmi a później wsiądziemy do jakiegoś pociągu i wydostaniemy się z tego przeklętego kraju. Wiem tylko, że musimy się dostać do Anglii. Najszybciej jak się da bo inaczej umrzemy z głodu. - odpowiedziałam.
          Zmieniłam się. Kiedy przyjechałam do "ojca" byłam załamaną, zapłakaną, kruchą dziewczynką która nie wiedziała co ma zrobić. Teraz wszystko się zmieniło. Musiałam stać się odpowiedzialna i zorganizowana. Pomimo tego trzeba przyznać, że nic nie zmieniło się na leprze. Zostało tak jak było, tylko wtedy mieszkałam w willi, a teraz jestem właściwie bezdomna i... Bardzo głodna.
          -Masz jakąś kasę Liściu?
          -Ta. Tylko tyle ile ukradłam ze sklepu kiedy ta zdzira nie widziała. - odpowiedziała. -Tak z pięć stówek.
          -Kupisz nam coś do jedzenia? - zapytałam. Kiedyś totalnie zażenowało by mnie gdyby ktoś mnie o to zapytał. Ale Liściu była inna. Przytaknęła głową jakby to było oczywiste.
          -Przecież nie możemy umrzeć tu z głodu. Musimy się przecież dostać do Rzymu. Tylko stamtąd wyjeżdżają pociągi za granicę.
           Muszę przyznać, że Liściu gadała nie od rzeczy. Była bardziej zorientowana niż ja. To mogło być dla mnie jedynym ratunkiem.
           Ratunkiem życia którego nie mogłam przeżyć tak jakbym tego chciała. Moje życie mnie nie chcę. Odtrąca moje marzenia i dobre rzeczy które mogłyby mnie spotkać. Czy to w ogóle możliwe czyżby nienawidziło mnie aż tak żeby odejść ode mnie leżącej na ulicy, tak głodnej, że będę prosiła o śmierć? DO czego mnie jeszcze zmusi co albo kogo mi zabierze. A może wręcz przeciwnie. Od kogo mnie zabierze.
           Było ciemno. O tej porze to nic dziwnego. Za tydzień pierwszy dzień jesieni. Świat poszarzeje nie tylko w moich oczach. Gorzej być nie mogło.
           -Chłodno. - powiedziała Liściu.
           Faktycznie. Było na oko 16 stopni. Jak na tutejszy klimat było zimno. Będziemy zmuszoną dotrzeć do Londynu do końca tego tygodnia aby znaleźć pracę i zamieszkać w moim starym mieszkaniu. Jak dobrze, że go nie sprzedałam. Nie chciałam tam wracać. Nie było takiego zamiaru. Ale musiałam się gdzieś schronić w zimę. Postanowiłam zamieszkać z Liściu. Da mi coś co przypomina szczęście, bo po tym co przeżyłam, ten stan może nigdy nie zaistnieć w moim życiu.
           -Louise! Zaczekaj! - usłyszałyśmy za sobą donośny rozirytowany głos. Błyskawicznie się odwróciłyśmy ale nie zdążyłyśmy nic zobaczyć bo wpadła na nas płacząca dziewczyna.Liściu szybko się podniosła. Ze mną było gorzej bo ta dziewczyna mnie przygniotła i była zbyt zrozpaczona żeby wstać. Znałam ten stan.
           Powoli i ostrożnie się z pod niej wygrzebałam bo zobaczyłam, że Liściu chyba chcę przyłożyć temu facetowi.
           Już się zamachnęła kiedy złapałam jej rękę. -Choć już Liściu. Musimy coś zjeść. - powiedziałam ciągnąc ją w stronę leżącej na ziemi dziewczyny.
           -Już dobrze. - powiedziała Liściu kiedy podnosiłyśmy dziewczynę z ziemi.
           Dziewczyna syknęła z bólu. -Nazywam się Louise. - wyszeptała tak jakby nie chciała, żeby ktoś nieupoważniony nie usłyszał co mówi po czym znowu się rozpłakała.
           -Chodź Poopey. Sprawdzimy kiedy przyjedzie najbliższy autobus do portu.