niedziela, 30 czerwca 2013

Chapter 5 : Yes and NOT

Postanowiłam dodawać piosenki tak często jak się da. Więc na dzisiaj macie o TĄ. Błagam, nie odbierajcie jej źle. Po prostu pasuję.
***********************************************************************************************************************************************
        Siedziałam na kanapie i zastanawiałam się nad swoim życiem. Co takiego sprawiało, że na mojej twarzy pojawiał się uśmiech, a co kompletnie ściągało mnie na dno. Chciałam sprawdzić co góruję nad drugim. Kupiłam sobie nawet nowy notes.
        Mam zamiar podzielić zeszyt na dwie części. Na pięćdziesiątej kartce będzie podział.
        Szczerze mówiąc boje się tego, że problemów będzie więcej. Nie chcę mówić, że jestem pewna.
        Nadzieja... Trudno w takich chwilach mówić o nadziei. Nie kocham mojego życie. Nawet tych dobrych chwil, bo zawsze są przysypywane, przez te złe, co sprawia, że często o nich zapominam. Ale przecież ważne, że są. Prawda?
        Chciałam zacząć od dobrych więc...
        Dobre: Urodziłam się.
        Nie wiem, czy to się zalicza. Chyba każdy człowiek chodzący po tej planecie może się tym pochwalić...
        Dobre: Poznałam Daniela.
        Dobre:Przeprowadziłam się nad morzę.
        Jedno gryzie się z drugim. Eh... Ale trzeba przyznać, że w tej Gdyni spotkało mnie sporo dobrych rzeczy, i wielkie nowych nie przybyło.
       Dobre: Poznałam Vicky. Moją nową najlepszą przyjaciółkę.
       Eh... Vicky. Gdybym nadal miała ten telefon. Niestety przepadł.
       Dobre: Dobrze się uczyłam.
       Dobre: Byłam dość lubiana...
       Dobre: Od małego wszyscy uważali, że mam talent aktorski.
       Ach tak. Tylko, że nie za bardzo w to wierzyłam. Już w wieku 16 lat grałam na deskach teatru muzycznego. ZA PIENIĄDZE!
       Dobre: Było mnie stać na ten zeszyt.
       Dobre: Poznałam Dolara.
       Tylko w jakich okoliczności. Gdyby nie to, nie poznałabym go. Nie wiem czy to takie dobre. Ale przecież stało się co się stało.
       Dowiedziałam się dzięki temu.... Nie. To nie dobre określenie. Straciłam wtedy nadzieje na to, że ktoś mnie jednak kocha. Bo, ja i Dolar, jesteśmy przyjaciółmi. Nikim więcej. Byliśmy nim i nimi będziemy.
       Jednak czuję, że czegoś mi brakuję. Było tak przez prawie całe moje życie. Tylko dwa lata. Przez dwa lata tego nie czułam.
       Każdy człowiek bez wyjątku zasługuję na miłość. Eh... Miłość jest uczuciem... Cudownym na każdy sposób. Nie ważne kto Ci ją daję. Mama, tata, kuzynka, przyjaciel albo ktoś inny. Ktoś dla ciebie ważny. Każdy powinien mieć kogoś takiego. Kogoś kogo może przytuli. Ktoś obok kogo mógłby się budzić. Ktoś najważniejszy na świecie.
       Niestety. Nie wszyscy mają taką osobę jak ta. Niektórzy nie mają nawet kochającej go rodziny albo przyjaciół. Tacy ludzie jak ja.
       Czym sobie na to zasłużyli? Nie spełnili czyichś oczekiwań? Nie byli bezmyślną marionetką jakiejś osoby? Dlaczego niektórzy ludzie nie są kochani?? Może po prostu pokochali jakąś egoistyczną osobę, albo się wśród takich urodzili? To potworne uczucie.
      Bycie kimś nieużytecznym. Odepchniętym. Może to jest właśnie przeznaczenie takich ludzi? Zgnić w samotności. Może Dolar zakłóca moje przeznaczenie? Może powinnam być samotna? Powinnam się wyprowadzić. I tak pewnie jestem mu kulą u nogi. Tylko mu przeszkadzam.
       Czuję się samotna. Pomimo tego, że Dolar zawsze jest przy mnie, jestem sama. Opuszczona. On nie wie, co przeżyłam. Ma cudownych rodziców. Matkę i ojca którzy się kochają. A ja? Co mam? Tylko siebie, zeszyt i jego.

una direzione sono divertini

Raczej nikt nie zna ale wcześniej pisałam TEGO bloga. Niestety ja i Lirry zapomniałyśmy hasła. Tak wiem... Jesteśmy głupie.

piątek, 28 czerwca 2013

Chapter 4 : Wide Awake

Warto TEGO posłuchać w trakcie czytania. Zobaczycie dlaczego.
***********************************************************************************************************************************************
       Tak bardzo chciałabym powiedzieć, że wszystko zmieniło się na lepsze. Jednak nie mam w zwyczaju kłamać. Nie było dobrze. Było źle. Bardzo źle.
       Nie musiałam mieszkać z ojcem. To był plus. Mam pracę w teatrze i to jako aktorka, nie sprzątaczka. Kolejny plus. Ale jak mam się z tego cieszyć?
       Mieszkam u Dolara. Śpię na mega nie wygodnym łóżku. Ale nie wypada marudzić. W dodatku czuję się jak kula u nogi. Jestem mu tyle winna. A tak nie wiele mogę mu dać w zamian. Proponowałam mu czynsz. Mówiłam, że wtedy poczuję się lepiej. Ale nie. On nie pozwalał mi za nic płacić. Opiekował się mną lepiej niż moi rodzice robili to kiedykolwiek. To sprawiało mi ból.
       Wychowali mnie ludzie, którzy nie powinni nigdy mieć dzieci. Ludzi którzy nie mają czystego umienia. Każdy z nich coś przeskrobał. Stworzył sobie u mnie dług wdzięczności. Jednak byłam zbyt miękka, by kazać im go spłacać.
        Tak. Dokładnie. Jestem mięczakiem. Nic nie znaczącym śmieciem. Nic nie osiągnęłam. Nic nie osiągnę. Jestem bezwartościowym gównem, które nic, nigdy, dla nikogo nie znaczyło.
        No może dla jednej osoby. Kiedyś. To był chłopak. Miał na imię Daniel. Był jedyną osobą która mnie na prawdę kochała. Której na mnie zależało. Oczywiście odwzajemniałam mu to uczucie.
        Poznaliśmy się w przedszkolu. Pamiętam to dokładnie. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Inne dziewczynki się z nas śmiały. Nie przeszkadzało nam to. Niestety. Przeprowadziłam się z rodzicami z Warszawy do Gdyni. Tak. Jestem polką. Aż kuję po uszach...
        Tęskniłam za nim. Żyliśmy w rozłące przez 9 lat. Jednak ja wciąż go pamiętałam. Jego piwno-zielone oczy. sterczące na wszystkie strony czarne włosy. Nie mogłam zapomnieć takiego przyjaciela jak on, pomimo tego, że byliśmy jeszcze wtedy malutcy.
        Od tamtego rozstanie nikomu nie zaufałam tak bardzo jak mu. Nawet wtedy był moim najlepszym przyjacielem. I... I ja nadal wierzyłam, że jeszcze kiedyś nasze drogi się zejdą i znów będzie tak jak kiedyś.
        Wyjechałam na Florydę. Powoli traciłam nadzieję na to, że się spotkamy. Pierwszego dnia w amerykańskiej szkole bałam się odezwać do kogokolwiek. Całe życie wpajano mi Brytyjski akcent. Brytyjskie słowa. Co jeśli tutejsi mnie nie zrozumieją. Szłam korytarzem. Przyglądałam się twarzą przechodzących obok. W pewnym momencie aż mnie uderzyło. Jakby ktoś Przywalił mi patelnią w twarz. Jednak nie odczuwałam bólu. Ani nawet smutku z tego powodu. To było mocne uderzenie szczęścia.
        Pisnęłam ale szybko zakryłam sobie usta ręką. Daniel spojrzał na mnie zdziwiony. Potem zdziwienie zastąpiło oszołomienie. Patrzyliśmy tak na siebie. Ja z zakrytymi ustami, on z oczami wywalonymi na wierzch.
        -Poopey? - zapytał z niedowierzaniem na co ja energicznie przytaknęłam głową.
        Poznałam go tylko po oczach. Nikt na świecie nie miał piękniejszych. Nie wiem po czym on mnie poznał.
        To był bardzo niezręczny moment. Żadne z nas nie wiedziało co ma zrobić. Czy rzucić się sobie na szyję, czy po prostu podać rękę.
        W końcu to ja postanowiłam zrobić pierwszy krok. Mocno go przytuliłam.
        -Tęskniłem. -  wyszeptał mi na ucho.
        -Na pewno nie bardziej niż ja. - powiedziałam nie puszczając go.
        Staliśmy tak dobre pięć minut. Nigdy nie cieszyłam się tak bardzo jak wtedy. Ale to co wtedy powiedział. Wstrząsnęło moim życiem. Cały bałagan wyczyścił się sam. Tylko dzięki niemu.
        -Kocham cię. - powiedział jeszcze ciszej niż przedtem.
        Nie wiedziałam do końca w jakiej powiedział to intencji. Czy chodziło mu tylko o przyjaźń. Czy o coś głębszego. Coś czego nikt tak na prawdę mi nie dał.
        Dopiero później okazało się o jakie uczucie mu chodzi. Byliśmy nierozłączni. Byliśmy w jednej klasie. Siedzieliśmy zawsze w jednej ławce. Byliśmy dla siebie podporą. Najlepszymi przyjaciółmi. A także parą. Chodziliśmy zawsze za rękę. Gdy wracaliśmy po szkole do domów, do północy gadaliśmy na Skypie. Razem odrabialiśmy lekcje. Nikt wcześniej, ani później nie był dla mnie tak ważny.
        Wyobraź sobie, że jesteś mną. Że masz kogoś takiego. Rozmaż się. Daj ponieść się emocją. Piękne. Prawda? Przystojny chłopak, albo dziewczyna o nieziemsko pięknych oczach, którego znasz od piaskownicy, jest twoim największym szczęściem. Największą miłością. Planujecie nawet wspólną przyszłość. Najpiękniesza przygoda życia!!!! Widzisz ją?
        A teraz wyobraź, że ktoś Ci to wszystko zabiera. Ktoś kogo nawet nie znasz, nigdy nawet nie poznasz. Robi to nie ważne czy twoja druga połówka tego chcę. Po prostu Ci to zabiera. Tylko i wyłącznie dla pieniędzy.
        Ktoś porwał Daniela dla okupu. Niestety rodzina Rowlling nie miała tyle pieniędzy anie jego matka, ani amerykański ojczym nie byli bogaci. Jego mama ożeniła się z nim z miłości. Rzadkie, ale prawdziwe. Policja go nie znalazła w ciągu dwóch lat. W końcu śledztwo zawieszono. Od tamtej pory już nigdy nie zobaczyłam Daniela.
        Nikt nie miał takiej depresji jak ja. Upadłam i nie potrafiłam się podnieść. Bałagan w moim życiu był większy niż dotychczas. Chodziłam na terapie. Po roku wróciłam do siebie i mogłam uczyć się w szkole, a nie od guwernantki.
        Jednak bałagan został. Nikt już nie był w stanie go posprzątać. Próbowali. Na próżno. To tak, jakby próbować zamieść ziemie na polu. Próby są żałosne.
        Nie wpadłam w depresje po śmierci matki, bo nie kochałam jej tak bardzo, jak Daniela. To było nie możliwe, kochać kogoś bardziej, niż ja jego.
        Trzeba tylko spojrzeć na to z moje perspektywy. Perspektywy dziewczyny która ma ojca pieprzonego ch*ja. Perspektywy dziewczyny której matka upijała się co wieczór. Był osobą która o tym wiedziała, a do tego potrafiła sprawić, że się z tego śmiałam.
        Czasem, gdy byłam totalnie zdołowana tą prawdą, przypominałam sobie to, co mówił aby dodać mi otuchy. Zajebiście pomagało.
        Zapewne wszyscy stracili nadzieje w jego życie. Ale ja nadal w to wierzyłam. Nawet w jego powrót. Nigdy nie można tracić wiary. Nadzieja nigdy nie była, nie jest, ani nie będzie matką głupich. Jest matką ludzi, którzy kochają, albo kiedykolwiek kogoś kochali.

Chapter 3 : Push It

       -Nie. - powiedziałam odkładając długopis na biurko. -Ja... Nie mogę. - powiedziałam po czym wstałam i wyszłam.
       Poszłam do samochodu. Oparłam się o maskę i zaczęłam płakać. Jedyne światło, które mogło mnie wyzwolić. Ale nie ja musiałam je zgasić.
       Mój tata szedł w moim kierunku. Nie do końca widziałam, dlaczego nie idzie dookoła żeby wsiąść na swoje miejsce tylko w moją stronę.
       To co się stało zapamiętam na zawsze.  Mój "ojciec" zamachnął się i z całej siły uderzył mnie w twarz. Tak jak kiedyś moją siostrę. Upadłam na ziemie rozwalając sobie przy dłoń o jakieś leżące na ziemi szkło.
       -K*RWA! - krzyknął wściekły.
       Zdrową ręką zaczęłam delikatnie sprawdzać stan mojego policzka. Był cały opuchnięty. Jakby zaraz miał wybuchnąć. Z oka nad raną zaczęły wypływać łzy. Drugie tylko od nich błyszczało.
       Ból był okropny. Na pewno nie obejdzie się bez interwencji lekarza. Nie miałam siły żeby wstać z ziemi. Mój "ojciec" kopnął mnie na bok i wsiadł do auta po czym odjechał.
       Nikt mi nie pomógł. Ludzie tylko przechodzili obok. Udawali, że nie widzą.
       -Przepraszam, nic pani nie jest? - usłyszałam czyiś głos.
       -Nie skąd. - powiedziałam powoli siadając na chodniku.
       Spojrzałam na twarz tego człowieka. Był to chłopak. Mniej więcej w moim wieku. Kto by pomyślał, że jedynie tak młody mężczyzna okaże mi pomoc, a nie te stare korporacyjne dupki.
       -Zawiozę panią do szpitala. - powiedział. -Jest pani w stanie wstać? -zapytał.
       -Niezbyt. - westchnęłam. -A poza tym, żadna ze mnie pani. Nazywam się Zuz... - nie byłam wstanie dokończyć. -Zuzanna.
       -Dobrze. Ja jestem Dolar. To znaczy wszyscy tak do mnie mówią. - zaśmiał się po czym wziął mnie na ręce. Musiał być silny.
       Albo straciłam przytomność, albo byłam już tak słaba, że odleciałam, bo nie pamiętam co zdarzyło się później.
       Ocknęłam się w szpitalu na łóżku. Obok mnie siedział Dolar. Moja ręka była opatrzona i pewnie zszyta. Bałam się dotknąć policzka.
       -Strasznie wyglądam? - spytałam chłopaka.
       -Lepiej niż kiedy leżałaś na chodniku. - zaśmiał się. Ja też zachichotałam. -Nie wiem czy powinienem o to pytać, ale kto?! Kto do diabła Ci to zrobił? - zapytał z zaciekawieniem.
       -Mój "ojciec". - powiedziałam. Do oczu napływały mi łzy. -Zrobił to, bo nie podpisałam tego kontraktu. - totalnie się rozkleiłam.
       -Będzie dobrze. - powiedział. Do końca w to nie wierzył. Jeśli nie w ogóle. -Mieszkałaś z nim?
       -Tak. - przyznałam. Dopiero teraz zrozumiałam, że zostałam bez dachu nad głową.
       -Może ta propozycja wyda Ci się dość... Nachalna. Ale możesz zamieszkać przez chwile u mnie. Mam spory dom, a mieszkam tam sam. - powiedział niepewnie.
       -Na prawdę? - powiedziałam łamiącym się głosem.
       -Oczywiście. - powiedział nieśmiało się uśmiechając.

Ważne rzeczy.

Więc widzę, że chociaż jedna osoba czyta mojego bloga. SUPER!
Ale są sprawy ważniejsze. 
1) Teraz życie Poopey jeszcze bardziej się pokomplikuję. Będzie musiała żyć w ciągłych kłamstwach. Nic nie będzie takie jak dawniej. Dlaczego? Przez jej decyzję. Tylko jaką decyzje ma podjąć? Jeśli podpiszę, straci prywatność. Jeżeli nie, może stracić szacunek ojca i kto wie... Może stracić dom. Możecie wybrać jak chcecie.
2) KOMENTARZE. Bardzo mi na nich zależy. Ale... Nie ma ich. :( To bardzo ważne, bo chcę wiedzieć dla ilu osób piszę.
3) Polecajcie ten blog znajomym, przyjaciołom, wrogom, rodzicom, psom... KOMU DUSZA ZAPRAGNIE!
To by było na tyle.
CU MP ♥

czwartek, 27 czerwca 2013

Chapter 2 : You Welcome...

        Po szybie uchylonego okna spływały krople deszczu. Moje loki wręcz ześwirowały. Zaczęły wić się każdy w inną stronę.
        W """"""luksowej"""""" willi "ojca czułam się jak ptaszek zamknięty w klatce. Skończyłam szkołę. Napisałam maturę międzynarodową na 86%. Był lipiec. jeszcze dwa miesiące zamknięcia, a później wyjadę jak najdalej. Będę mieszkać w akademiku. Na ulicy. GDZIEKOLWIEK! Byle jak najdalej od tego człowieka.
        Nie miałam tu żadnych przyjaciół. Nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Po prostu siedziałam cicho w mojej sypialni. Czasami słuchałam muzyki na moich słuchawkach.
        Chciałabym zadzwonić do moich starych przyjaciół, ale niestety zgubiłam moją komórkę na lotnisku.
        Czułam wielką pustkę. Chciałam krzyczeć. Wołać o pomoc. Jednak wiem, że nikt by nie przyszedł. Nikt nie zechciałby mi pomóc. Nikt kto mnie otacza. Ci ludzie są zakłamani i jedyne co kochają to pieniądze. Nikt się mną nie przejmował.
        Chciałam uciec. Ale do kąt?
        Nie mogłam oddychać. Atmosfera tej sytuacji dusiła mnie i nie znała litości... Zaciskała coraz mocniej moje gardło i tylko czekała, aż wymięknę.
        Każda próba uwolnienia się z tej klatki kończyła się klęską. RAZ! Jeden jedyny raz "ojciec" pozwolił mi wyjść do Starbucksa... Moja jedyna szansa. Moje jedyne wytchnienie. Ale nie. Ja oczywiście musiałam nieśmiało iść ulicą i ze spuszczoną głową potulnie wróciłam do domu.
        Po tym wyjściu uznałam, że dalsza próba poznania kogoś nowego w tym kraju i tak zakończy się niepowodzeniem. Poddałam się. Moja nieśmiałość paraliżowała mnie przy spotkaniu z każdą nieznaną mi osobą.
        Wiele osób w Ameryce uważało, że prowadzę beztroskie życie. Gdyby wiedzieli jak jest na prawdę... Nawet ze starym telefonem nie miałabym do kogo dzwonić.
        To właśnie bolało mnie najbardziej. Fałszywość ludzi. Większość uważa, że nie zwraca uwagi na wygląd, styl, czy sytuacje rodzinną. Mówią, że obchodzi ich charakter! Gdy teraz o tym myślę, chce mi się śmieć. Jednak płaczę.
        Płaczę za utraconym życiem. Za przyjaciółmi. Co z tego, że byli piekielnie fałszywi? NIENAWIDZĘ SAMOTNOŚCI!!
        Musiałam skorzystać z łazienki. Gdy spojrzałam w tam w lustro. Ja. Wyglądałam po prostu krytycznie. Moje włosy zaczęły układać się powoli w afro. Moja twarz była napuchnięta i cała czerwona. Oczy były wielkości orzeszka ziemnego. Wyglądałam okropnie. W dodatku ta bluza...
        -Zajebiście... - mruknęłam pod nosem.
        Nalałam sobie wody do wanny. Nie po to, żeby się wykąpać. Chciałam trochę odpłynąć z tego świata. Przenieść się do innego. Świata książki. Nalałam sobie różnych olejków do wody wzięłam do ręki ostatnią część Century i zanurzyłam się w relaksująco ciepłej wodzie.
        -Ach... - westchnęłam. Od przyjazdu nie czytałam. Dopiero teraz mogłam odetchnąć.
        Powoli odpływałam. Przenosiłam się do magicznego świata książek. Wszystko było by wręcz nie możliwie piękny gdyby ktoś nie ściągnął mnie z powrotem do brutalnej rzeczywistości.
        -Zuzanna! - krzyknął mój "ojciec" dobijając się do łazienki.
        -Tak? - powiedziałam tak miło jak tylko w tej chwili potrafiłam. Choć i tak wydało mi się to nieco aroganckie.
        -Jak skończysz kąpiel to ubierz się jakoś porządnie. Jedziemy na pewne spotkanie. Musisz zrobić dobre wrażenie. - powiedział ostro. -Modnie. - zaakcentował z jakby samozachwytem.
        Nie rozumiałam o co może mu chodzić. Jednak pytani o cokolwiek mogło tylko pogorszyć sytuację.
        Szybko więc wyszłam z wanny i ubrałam się w to, to i na wszelki wypadek wzięłam torebkę na chusteczki.
        Gdy byłam gotowa zeszłam na dół. Mój tata siedział na fotelu i oglądał telewizję. Był ubrany w garnitur.
        -To idziemy? - zapytałam.
        -Jasne. - powiedział. Wyłączając telewizor i zrywając się z siedzenia. -Szybko.
        Wsiedliśmy do jego najnowszego modelu mercedesa i pojechaliśmy gdzieś. Byłam ciekawa gdzie jedziemy.
        -Malujesz się? - zdziwił się. -Wcześniej tego nie robiłaś.
        -Miałam być ładnie ubrana? Miałam. Więc się nie czepiaj! - powiedziałam lekko poddenerwowana. Nie lubiłam niespodzianek. Ale bardziej jego.
        Kiedy byliśmy na miejscu mój "ojciec" zasłonił okna.
        -Pamiętasz jak jakieś... pół roku temu wysłałaś mi płytę z tymi piosenkami które nagrałaś na tym obozie? - zaczął rozmowę.
        -A wiec wysłałem je do kogo trzeba i dziś będziesz podpisywać umowę z Syco Music! - powiedział z znów samozachwytem.
        -Zrobiłeś to BEZ MOJEJ ZGODY? - doznałam szoku.
        Nigdy nie chciałam być sławna. Nawet jako mała dziewczyna chciałam zostać prawnikiem.  Nie chciałam być sławna. Dodatkowo życie dało mi takiego kopa, że  nawet nie wyobrażałam sobie takich głupot.
         -Tylko się nie denerwuj. - powiedział spokojnym ale donośnym głosem. -Po prostu podpisz ten głupi kontrakt płytowy. Później znajdziemy Ci jakąś agencje która Cię wypromuję. - powiedział stanowczo.
         Zasłony się schowały. Otworzyłam drzwi. Przede mną stał dość spory szklany budynek. Nie czułam tego. Mojej sławy. Gdy ktoś wykopie ci dół w ktoś cię pogrzebie w ziemi nie masz marzeń. W nic ani w nikogo nie wierzysz.
         Weszliśmy do budynku. Wszyscy na nas dziwnie patrzyli. Od razu wiedzieli, że jesteśmy tu nowi.
         -Dzień dobry. - powiedział mój tata do recepcjonistki. -Nazywam się Karol Nowak. Byłem umówiony...
         -Tak. Oczywiście. Pan Tom Gerald czeka na pana na piętrze 2. Drugi pokój po lewej jak wysiada się z windy. To piętro negocjacyjne. - przerwała mojemu "ojcu".
         Tak... Nowak... Moja matka była z Irlandii. Zmieniłam sobie nazwisko na jej. Tak jest lepiej.
         Od razu przeszliśmy do odpowiedniego pokoju. W pomieszczeniu znajdowała się sala konferencyjna. Jednak nie taka nudna jak w burze mojego "ojca".
         Na ścianach były powieszone różne plakaty. Takie jak na przykład Leony Lewis. Ale moją uwagę przykuł jeden plakat. Plakat. One Direction.
         Pamiętam dobrze jak byłam ich fanką. Do dziś znam teksty ich piosenek. Kochałam ich. Akceptowałam bezgranicznie. Jednak to się zmieniło kiedy... Nie chcę mi się nawet o tym myśleć.
         -Cześć Simon. - powiedział mężczyzna w średnim wieku. Miał bródkę i wyglądać dość... Śmiesznie.
         Koledzy, może nawet przyjaciele przytulili się na powitanie. Ten facet chyba jednak był przyjacielem mojego "ojca". Mój tata nawet mi rzadko dawał się dotknąć...
         -A ty pewnie jesteś Zuzanna! - powiedział podając mi dłoń. -Nazywam się Tom. Tom Gerald. To ja będę montował i załatwiał ludzi do pisania twoich piosenek. - powiedział szeroko się uśmiechając. -Z tego co słyszałem na płycie, lubisz piosenki typu R&B, Soul i Pop. Podoba mi się to zestawienie z twoim głosem. Właśnie dla tego pójdziemy właśnie w tym kierunku. Musisz tylko podpisać umowę.
         Moje serce przyspieszyło gdy Tom położył przede mną umowę. Co miałam zrobić??? Faktycznie lubiłam śpiewać. Kochałam muzykę. Tańczyłam w grupie Believers. Ale sława? To oznaczało brak prywatności. Fanów, osoby które Cię zaakceptują i haterów, osób które chcą Cię zmiażdżyć. Chciałam tego? Nagrywać profesjonalnie muzykę którą kocham?
        W każdym razie zegar tykał, a moja ręka zaczynała mnie boleć od zaciśniętego przez nią pióra wiecznego.

środa, 26 czerwca 2013

Chapter 1 : To Move House

        -Chce pani coś do picia, albo do jedzenia? - zapytała mnie stewardesa.
        -Nie, dziękuję. - powiedziałam.
        Całą podróż siedziałam skulona na siedzeniu. Chowając się w za dużej na mnie morskiej bluzie mamy. Moja twarz była cała opuchnięta od płaczu. Ani na chwilę nie odrywałam oczu od okna.
        To co się stało wydawało się być tylko snem. Tylko i wyłącznie przerażającym koszmarem. Niestety to była rzeczywistość, która powoli mnie miażdżyła. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Najpierw ten wypadek. Później śmierć dwóch bardzo bliskich mi osób, a teraz? Mam zamieszkać z tym... Tym człowiekiem który zostawił mnie i mamę kiedy miałam 11 lat. Mama była wtedy bardzo chora. Musiałam się nią zajmować. Pilnować, żeby brała tabletki. A on? Wyjechał sobie na wakacje do Tajlandii ze swoją nową dupą.
        Można  by pomyśleć "Jak to? Czterdziestolatek z długami i jeszcze kochanki sobie wozi po świecie??". Nie mogę zaprzeczyć. Dość... Nietypowa sytuacja. Ale wszystko się naprostuję, kiedy powiem, że nikt o tych długach nie wiedział. Tylko on, mama, ja, jego prawnik, no i oczywiście bank.
        NIGDY! Powtórzę NIGDY!!! Nie sądziłabym, że prawnik i przyjaciel tego człowieka przejdzie na naszą stronę. Nic dziwnego. Tata się dorobił. Zdobył  firmę, która powstała z pieniędzy które mój "ojciec" będzie musiał oddawać banku jeszcze 12 lat z hakiem.
        Napisałam, że jest moim... "ojcem" w cudzysłowie bo... On zapomniał o moim istnieniu. Niestety ja musiałam sobie przypomnieć. On pewnie nie zauważy mojej obecności w domu. Przynajmniej mam taką nadzieje.
        Ja i moja mama musiałyśmy dawać sobie radę same. Nic mu nie zawdzięczam. Tylko życie, które nie jest usłane różami. Moja mama jest alkoholiczką. Musiałam się usamodzielnić całkowicie już w wieku 11 lat. Sprzątałam po niej bałagan, a czasem nawet.... mocz. Nie można wyobrazić sobie nic bardziej obrzydliwego, niż to. Zamykałam drzwi. Gotowałam sobie jedzenie. Dawałam sobie radę sama.
        Ale alkoholizm u mojej mamy nie był spowodowany ty, co mój tata zrobił. To zaczęło się DUUUUUUŻO wcześniej. Szczerze mówiąc, to chwile po moich narodzinach. Można by powiedzieć, że to moja wina.
        -Prosimy o zapięcie pasów. Zaraz będziemy zniżać się do lądowania na lotnisku w London-Luton. - powiedziała stewardesa.
        Zawsze zostawiam pasy zapięte. ZAWSZE. Po prostu boję się turbulencji na które nigdy mi się nie przydarzyły.
        -Zajebiście. - szepnęłam sobie pod nosem.
        Zaraz miałam zobaczyć twarz człowieka który zostawił mnie z mamą. Moja mama może nie była idealna. Ale bardzo ją kochałam, a ona mnie. Chciałyśmy dla siebie jak najlepiej. Dlatego nigdy nie powiedziałam jej w twarz, jak bardzo nienawidzę dni w których się upija, a ja muszę się wszystkim opiekować. Nie miałam odwagi. Bałam się, że przestanie mnie kochać.
        Pilot wylądował naprawdę perfekcyjnie. Samolot nie podskoczył nawet na minimetr.
        Zbliżała się chwila spotkania z "ojcem". Jestem albo bardzo zakłamana, albo naprawdę nie chcę nikomu sprawiać przykrości. Jemu też nie powiedziałam jak bardzo nienawidzę go za to co mi zrobił. To już nie chodziło o to, że rozwiódł się z mamą. Wiedział, że mama piję. Widział jaką odpowiedzialność kładzie na moje barki. Czasem mam wrażenie, że zrobił to specjalnie. Żeby zrobić mi na złość. Żeby pokazać jak to jest mieć surowego ojca.
        Mój dziadek, z kolei jego ojciec, był surowym mężem i ojcem. Może to miało coś wspólnego z tym... Jednak dziadkiem był wspaniałym. Do dziś za nim tęsknie. Zabrałam sobie z domu jego zdjęcie. Miałam je w torbie. W bagażu podręcznym.
        Wysiadłam z samolotu. Musiałam jeszcze tylko odebrać moje trzy walizki. Trochę dużo. Ale przecież miałam wziąć wszystkie moje przeczy. A i tak nie wzięłam wszystkich. Resztę oddałam mojemu wujkowi. Przyśle mi je.Nie chciałam, żeby przepłacał. Dlatego zapłaciłam, za więcej walizek. Wcale nie dużo. No, może trochę...