czwartek, 27 czerwca 2013

Chapter 2 : You Welcome...

        Po szybie uchylonego okna spływały krople deszczu. Moje loki wręcz ześwirowały. Zaczęły wić się każdy w inną stronę.
        W """"""luksowej"""""" willi "ojca czułam się jak ptaszek zamknięty w klatce. Skończyłam szkołę. Napisałam maturę międzynarodową na 86%. Był lipiec. jeszcze dwa miesiące zamknięcia, a później wyjadę jak najdalej. Będę mieszkać w akademiku. Na ulicy. GDZIEKOLWIEK! Byle jak najdalej od tego człowieka.
        Nie miałam tu żadnych przyjaciół. Nikogo, z kim mogłabym porozmawiać. Po prostu siedziałam cicho w mojej sypialni. Czasami słuchałam muzyki na moich słuchawkach.
        Chciałabym zadzwonić do moich starych przyjaciół, ale niestety zgubiłam moją komórkę na lotnisku.
        Czułam wielką pustkę. Chciałam krzyczeć. Wołać o pomoc. Jednak wiem, że nikt by nie przyszedł. Nikt nie zechciałby mi pomóc. Nikt kto mnie otacza. Ci ludzie są zakłamani i jedyne co kochają to pieniądze. Nikt się mną nie przejmował.
        Chciałam uciec. Ale do kąt?
        Nie mogłam oddychać. Atmosfera tej sytuacji dusiła mnie i nie znała litości... Zaciskała coraz mocniej moje gardło i tylko czekała, aż wymięknę.
        Każda próba uwolnienia się z tej klatki kończyła się klęską. RAZ! Jeden jedyny raz "ojciec" pozwolił mi wyjść do Starbucksa... Moja jedyna szansa. Moje jedyne wytchnienie. Ale nie. Ja oczywiście musiałam nieśmiało iść ulicą i ze spuszczoną głową potulnie wróciłam do domu.
        Po tym wyjściu uznałam, że dalsza próba poznania kogoś nowego w tym kraju i tak zakończy się niepowodzeniem. Poddałam się. Moja nieśmiałość paraliżowała mnie przy spotkaniu z każdą nieznaną mi osobą.
        Wiele osób w Ameryce uważało, że prowadzę beztroskie życie. Gdyby wiedzieli jak jest na prawdę... Nawet ze starym telefonem nie miałabym do kogo dzwonić.
        To właśnie bolało mnie najbardziej. Fałszywość ludzi. Większość uważa, że nie zwraca uwagi na wygląd, styl, czy sytuacje rodzinną. Mówią, że obchodzi ich charakter! Gdy teraz o tym myślę, chce mi się śmieć. Jednak płaczę.
        Płaczę za utraconym życiem. Za przyjaciółmi. Co z tego, że byli piekielnie fałszywi? NIENAWIDZĘ SAMOTNOŚCI!!
        Musiałam skorzystać z łazienki. Gdy spojrzałam w tam w lustro. Ja. Wyglądałam po prostu krytycznie. Moje włosy zaczęły układać się powoli w afro. Moja twarz była napuchnięta i cała czerwona. Oczy były wielkości orzeszka ziemnego. Wyglądałam okropnie. W dodatku ta bluza...
        -Zajebiście... - mruknęłam pod nosem.
        Nalałam sobie wody do wanny. Nie po to, żeby się wykąpać. Chciałam trochę odpłynąć z tego świata. Przenieść się do innego. Świata książki. Nalałam sobie różnych olejków do wody wzięłam do ręki ostatnią część Century i zanurzyłam się w relaksująco ciepłej wodzie.
        -Ach... - westchnęłam. Od przyjazdu nie czytałam. Dopiero teraz mogłam odetchnąć.
        Powoli odpływałam. Przenosiłam się do magicznego świata książek. Wszystko było by wręcz nie możliwie piękny gdyby ktoś nie ściągnął mnie z powrotem do brutalnej rzeczywistości.
        -Zuzanna! - krzyknął mój "ojciec" dobijając się do łazienki.
        -Tak? - powiedziałam tak miło jak tylko w tej chwili potrafiłam. Choć i tak wydało mi się to nieco aroganckie.
        -Jak skończysz kąpiel to ubierz się jakoś porządnie. Jedziemy na pewne spotkanie. Musisz zrobić dobre wrażenie. - powiedział ostro. -Modnie. - zaakcentował z jakby samozachwytem.
        Nie rozumiałam o co może mu chodzić. Jednak pytani o cokolwiek mogło tylko pogorszyć sytuację.
        Szybko więc wyszłam z wanny i ubrałam się w to, to i na wszelki wypadek wzięłam torebkę na chusteczki.
        Gdy byłam gotowa zeszłam na dół. Mój tata siedział na fotelu i oglądał telewizję. Był ubrany w garnitur.
        -To idziemy? - zapytałam.
        -Jasne. - powiedział. Wyłączając telewizor i zrywając się z siedzenia. -Szybko.
        Wsiedliśmy do jego najnowszego modelu mercedesa i pojechaliśmy gdzieś. Byłam ciekawa gdzie jedziemy.
        -Malujesz się? - zdziwił się. -Wcześniej tego nie robiłaś.
        -Miałam być ładnie ubrana? Miałam. Więc się nie czepiaj! - powiedziałam lekko poddenerwowana. Nie lubiłam niespodzianek. Ale bardziej jego.
        Kiedy byliśmy na miejscu mój "ojciec" zasłonił okna.
        -Pamiętasz jak jakieś... pół roku temu wysłałaś mi płytę z tymi piosenkami które nagrałaś na tym obozie? - zaczął rozmowę.
        -A wiec wysłałem je do kogo trzeba i dziś będziesz podpisywać umowę z Syco Music! - powiedział z znów samozachwytem.
        -Zrobiłeś to BEZ MOJEJ ZGODY? - doznałam szoku.
        Nigdy nie chciałam być sławna. Nawet jako mała dziewczyna chciałam zostać prawnikiem.  Nie chciałam być sławna. Dodatkowo życie dało mi takiego kopa, że  nawet nie wyobrażałam sobie takich głupot.
         -Tylko się nie denerwuj. - powiedział spokojnym ale donośnym głosem. -Po prostu podpisz ten głupi kontrakt płytowy. Później znajdziemy Ci jakąś agencje która Cię wypromuję. - powiedział stanowczo.
         Zasłony się schowały. Otworzyłam drzwi. Przede mną stał dość spory szklany budynek. Nie czułam tego. Mojej sławy. Gdy ktoś wykopie ci dół w ktoś cię pogrzebie w ziemi nie masz marzeń. W nic ani w nikogo nie wierzysz.
         Weszliśmy do budynku. Wszyscy na nas dziwnie patrzyli. Od razu wiedzieli, że jesteśmy tu nowi.
         -Dzień dobry. - powiedział mój tata do recepcjonistki. -Nazywam się Karol Nowak. Byłem umówiony...
         -Tak. Oczywiście. Pan Tom Gerald czeka na pana na piętrze 2. Drugi pokój po lewej jak wysiada się z windy. To piętro negocjacyjne. - przerwała mojemu "ojcu".
         Tak... Nowak... Moja matka była z Irlandii. Zmieniłam sobie nazwisko na jej. Tak jest lepiej.
         Od razu przeszliśmy do odpowiedniego pokoju. W pomieszczeniu znajdowała się sala konferencyjna. Jednak nie taka nudna jak w burze mojego "ojca".
         Na ścianach były powieszone różne plakaty. Takie jak na przykład Leony Lewis. Ale moją uwagę przykuł jeden plakat. Plakat. One Direction.
         Pamiętam dobrze jak byłam ich fanką. Do dziś znam teksty ich piosenek. Kochałam ich. Akceptowałam bezgranicznie. Jednak to się zmieniło kiedy... Nie chcę mi się nawet o tym myśleć.
         -Cześć Simon. - powiedział mężczyzna w średnim wieku. Miał bródkę i wyglądać dość... Śmiesznie.
         Koledzy, może nawet przyjaciele przytulili się na powitanie. Ten facet chyba jednak był przyjacielem mojego "ojca". Mój tata nawet mi rzadko dawał się dotknąć...
         -A ty pewnie jesteś Zuzanna! - powiedział podając mi dłoń. -Nazywam się Tom. Tom Gerald. To ja będę montował i załatwiał ludzi do pisania twoich piosenek. - powiedział szeroko się uśmiechając. -Z tego co słyszałem na płycie, lubisz piosenki typu R&B, Soul i Pop. Podoba mi się to zestawienie z twoim głosem. Właśnie dla tego pójdziemy właśnie w tym kierunku. Musisz tylko podpisać umowę.
         Moje serce przyspieszyło gdy Tom położył przede mną umowę. Co miałam zrobić??? Faktycznie lubiłam śpiewać. Kochałam muzykę. Tańczyłam w grupie Believers. Ale sława? To oznaczało brak prywatności. Fanów, osoby które Cię zaakceptują i haterów, osób które chcą Cię zmiażdżyć. Chciałam tego? Nagrywać profesjonalnie muzykę którą kocham?
        W każdym razie zegar tykał, a moja ręka zaczynała mnie boleć od zaciśniętego przez nią pióra wiecznego.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz