wtorek, 20 sierpnia 2013

Chapter 15 : Cars and Tears

Trzeba zrozumieć przekaz. Let's Go!
***********************************************************************************************************************************************
       Podróż z Rzymu do Francji była najgorszą rzeczą jaka mogła nas spotkać. Długa i męcząca. Żadna z nas nie mogła zasnąć przez te pięć dni. Autobus mknął przed siebie z nami.
       Zaczęłam wierzyć w zmiany. W moje życie. To było przerażające. Jak pająki w przełyku. Każda myśl, że znów może być gorzej, bolała tak mocno, jak wbicie noża w plecy przez życie, choć jeszcze tego nie zrobiło.
        Paryż był piękny. Jednak nie mogłyśmy tak zostać. Musiałyśmy szybko dostać się do jakiegoś portu i popłynąć do Anglii.
        -Dziewczyny, możemy zatrzymać się w jakimś motelu. Umieram ze zmęczenia. - narzekała Louise. Przyzwyczaiłyśmy się z Liściu. Robiła to całą drogę z Rzymu do Paryża. Walałam już jak płakała.
        -Nie. - powiedziałam stanowczo.
        -Teraz idziemy do sklepu. Musimy kupić coś do jedzenia.
        Nasze jedzenie to zazwyczaj były owoce. Dodawały siły, energii i wzmacniały odporność. Było to niezbędne żeby przetrwać. Louise tego nie rozumiała. Była słaba. Mniej wytrwała niż ja i Liściu.
        -Ale ja chcę spać. - powiedziała.
        -Mogłaś spać w autokarze, a nie na siłę pozostawać przytomna, żeby się nie wyróżniać. - powiedziałam.
        Louise była denerwująca. Jak małe dziecko. Nic nie potrafiła zrobić dobrze. Ale ją polubiłam. Po prostu nie była do tego przyzwyczajona. Miała też zalety. Była szczera, otwarta i przyjacielska. Gdy opowiedziała nam swoją historie współczułam jej. Wiedziałam jak to jest, gdy osoba której ufałaś cię uderzy. Te siniaki nie były spowodowane upadkiem. On ją bił. Ten cały Kris. Ja oberwałam tylko raz. Może i oberwałabym więcej razy, gdybym wróciła do domu.  Nie wiem, czy przejął się moim odejściem. Nie wiem czy za mną tęskni. Wiem tylko, że choćby nie wiem co, nie wrócę do niego. Nie wybaczę mu. Korzenie mojego bólu który spowodował sięgały zbyt głęboko. Wiem, że powinnam zapomnieć. Nie mogę patrzeć w tył. Nie chcę. Nie patrze. To przeszłość zakotwicza się w moich myślach. Złe wspomnienia są zbyt ciężkie by je wyrzucić. Nie mogłam ich unieść. Nic nie dawało mi ulgi. Nawet taniec zaczął sprawiać większy ból. A nawet wstyd.
         Chciałam wrócić do mamy. Przytulić ją. Chciałabym, żeby powiedziała, że będzie dobrze. Nawet jeśli by kłamała. Nie chciałam tego życia. Było dla mnie trucizną. Krwawym wrzodem w ustach. wolałabym umrzeć niż iść dalej tą drogą. Musiałam się zmienić. Musiałam zmienić wszystko co mnie otacza.
         Zamknęłam oczy i głośno przełknęłam ślinę ostrą jak kwas. Nie mogłam się rozpłakać. Nie teraz. Musiałam być silna. Kiedyś mogłabym wejść do wanny i tam się wypłakać. A teraz? Nie mogłam nic zrobić. Nawet płakać.
          Szłyśmy wzdłuż pięknej alejki. Żadna z nas nie wiedziała gdzie jest. Szłyśmy przed siebie w poszukiwaniu mapy albo jakiegoś spożywczaka.
          -Jestem głodna.
          -Właśnie dlatego idziemy do sklepu. - powiedziałam równocześnie z Liściu.
          -Poopey, usiądźmy. Choć na chwilę. - powiedziałam wskazując na ławkę.
          -Dobra. - powiedziałam rozdrażniona.
          -Dziękuję. - powiedziała biegnąc w stronę ławki. Liściu tylko przewróciła oczami.
          Usiadłam na zimnej powierzchni ławki, co tylko przypomniało mi o nadchodzącej jesieni i tak jak jest zimno wokół nas.
           Mogłam zostać z moją przemądrzałą kuzynką. Ona chciała dla mnie tylko jak najlepiej. Nie dałam jej do zrozumienia, że nie chcę tego życia które mi zaplanowała. Nie chcę żadnego życia. Niestety nie chcę też śmierci.
           Powinnam się ustatkować. Zakotwiczyć. Może wtedy będzie lepiej. Może sobie kogoś znajdę. Może jeszcze raz zagram w grę zwaną życiem, choć już wiele na niej straciłam, ponieważ zawsze przegrywałam, a gra ta jest niesamowicie uzależniająca. Wszyscy w nią grają. Czasami zgarniają całą pulę. Czasami muszą żyć niczym. Albo są ostrożni na każdym kroku. Boję się każdego rodzaju życia. Gram niczym. Przegrałam całe życie jakie miałam. Choć może... Może coś we mnie odżywa. Czuję, że znowu powracają do mnie uczucie. Sens życia. Cel do którego mam dążyć. Nie wiem jeszcze jak wygląda, ale już niedługo się o dowiem. Tak. Na pewno czuję to.
           Mam gęsią skórkę. Nie wiem czy rozpaczać z goryczy powrotu do gry, czy cieszyć się zbliżającym się do mnie zwycięstwem.
           -O boże! - powiedziała liściu patrząc za siebie. -Dziewczyny spójrzcie.
           Szybko obejrzałam się za siebie. Zobaczyłam wielki napis cantine.
           -O boże. -powiedziała.
           -Co? - zdziwiła się Louise patrząc na napis i nie wiedząc o co chodzi. No tak. Była włoszką.
           -To jest stołówka. - powiedziałam wstając z ławki i szybkim krokiem iść w stronę budynku.
           W środku poczułam zapach kompotu i zupy pomidorowej zmieszany z naleśnikami. Weszłam na sale skąd wydobywał się zapach. W środku siedzieli głównie bezdomni i menele. Nie przeszkadzało mi to. Usiadłam prze nakrytym stoliku i nalałam sobie zupy.
           -Ja nie chcę tu być. - powiedziała Louise. -Tu są jacyś menele. - pisnęła.
           -Zamknij się i jedz. - rozkazała jej Liściu.
           -Cry me a river. - powiedziała po czym wstała od stołu i weszła po jakichś schodach których wcześniej nie widziałam.
           -No i co narobiłaś? - powiedziałam bez najmniejszego wyrzutu.
           Wróciłam do konsumowania posiłku. Dawno nie jadłam nic ciepłego, więc, co szło z tym w parze, był to najlepszy posiłek jaki kiedykolwiek jadłam.
           Nagle usłyszałyśmy krzyk i huk. Zaraz po tym rozbrzmiały piski opon i dźwięk tłuczonego szkła.
           -Co to było? - zdziwiła się Liściu.
           -Louise?
           Szybko wstałyśmy od stołu i wybiegłyśmy z budynku. Przed niem leżało martwe zmiażdżone kołami samochodu ciało Louise. Na ulicy była wielka plama krwi która rosła coraz bardziej. Poczułam jak kula w moim gardle rośnie coraz bardzie aż w końcu pękłam. Popłakałam się. Nie przychodzi mi do głowy gorsza śmierć niż ta która rozwijała się na moich oczach. Jakiś mężczyzna na dachu wzywał karetkę. Wiedziałyśmy, że dla niej już za późno. Straciła zbyt wiele krwi. Powinnyśmy ją chronić. Być dla niej oparciem. Niestety zamiast tego zabraliśmy jej życie.Które mogła wygrać.padłam na kolana i dotknęłam ręką jej czarniejącej nogi na której miała największą ranę jaką było mi dane widzieć.
           Płacz stawał się coraz bardziej intensywny i przypominając ryki rozpaczy. Położyłam się na chodniku a reszta wspomnień rozmyła się jak rozlany atrament.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz