sobota, 13 lipca 2013

Chapter 12 : New Life

Lejdis and Dżentelmen. Dżastin Biber!!!!
***********************************************************************************************************************************************
        Usłyszałam piski. Otworzyłam powolnie oczy i rozejrzałam się dookoła. Zobaczyłam grupkę nastoletnich dziewczyn biegnącym w stronę jakiejś osoby. To był Harry Styles.
        No tak nie przemyślałam tego. Powinnam opuścić chociaż to miasto. Albo nawet wyspę. Wstałam schowałam koc do torby i zaczęłam biec w innym kierunku. Założyłam na głowę kaptur mojej bluzy korzystając z tego, że on nigdy jej nie widział.
        Szłam jakby nigdy nic. Nie chciałam sprawiać wrażenia, że się spieszę. Wzbudziłabym wtedy niepotrzebnie czyjąś uwagę.
        Dopiero wstałam było ledwo po siódmej co wywnioskowałam patrząc na wielki zegar na urzędzie miasta. Wiem. Mało zaskakujące odkrycie. Ale po nocy spędzonej na ławce wszystko staję się niezwykle inteligentne.
        Zaczęłam się zastanawiać czy Ola może zablokować moją kartę. Pewnie tak. Ma ją w posiadaniu. Może z nią zrobić wszystko. Usłyszałam donośne burczenie w brzuchu. Nie jadłam nic od dwóch dni. Powoli czułam, że słabo. Nic też nie piłam żeby zaoszczędzić jedyną półtoralitrową butelkę wody. Jednak w końcu będę musiała się napić.
         Po drugiej stronie ulicy zobaczyłam jakiś sklep wielobranżowy. Przeszłam na drugą stroną aby kupić coś do jedzenia. Rozejrzałam się po dość małym pomieszczeniu. Moją uwagę od pierwszego wejrzenia przyciągnęły jabłka. Po 1 funt za sztukę.
         -Poproszę jedno jabłko. - powiedziałam kładąc przed kasjerką jedną z dwóch moim pięćdziesiątek.
         -Hm... - westchnęła poddenerwowana. Po czym prawie rzuciła we mnie jabłkiem.
         Była mniej więcej w moim wieku. Miała krótkie wygolono po jednej stronie blond włosy. Była szczuplutka. Nawet bardziej niż ja. Wręcz wychudzona. Jej spodnie odsłaniały trochę tatuażu na jej nodze a bluza przypominała mi jedną z ulubionych bajek. Jednak najbardziej zauważalny był zapach papierosów.
         -Dziękuję. - powiedziałam po wyliczeniu reszty i dokładnym jej przeliczeniu.
         Wyszłam szybko pożerając nabyty owoc. Nie jadłam nigdy nic pyszniejszego. Żadna kaczka, homar, kawior czy inne drogie danie nie smakowało mi jak to jabłko.
         Wsiadłam do autobusu na dworzec. Ne dbałam o bilet bo był to zaledwie przestanek dalej.
Miałam szczęście. Kanary mnie nie złapały.Poszłam na dworzec i sprawdziłam najbliższe odjazdy.
         -Za pół godziny pociąg do Messina podjeżdża na peron ósmy. - powiedziała włoszka w głośnikach.
         Nie wiedziałam gdzie tak właściwie jest ta Messina ale podeszłam do kasy i kupiłam bilet właśnie tam.
         -Wybierasz się na kontynent. Wyspa jest dla Ciebie za mała? - spytała mnie kasjerka.
         -Dokładnie. - westchnęłam po raz pierwszy w życiu nie chcąc nawiązać z nikim rozmowy.
         Po prostu poszłam na peron i usiadłam na ławce kładąc moją torbę obok mnie.
         -Posso? - usłyszałam nad moją głową. Nie do końca zrozumiałam. -Posso? (można?) - powiedziała ponownie.
         -Naturalmente. (oczywiście) - powiedziałam kładąc torbę na ziemi.
         -K*rwa. - usłyszałam z wyraźnym amerykańskim akcentem. -Ty też masz dziś zjebany dzień? - zapytała mnie.
         -Bywało gorzej. - westchnęłam.
         -Chociaż jedna osoba na tym zajebanym świecie mnie rozumie.
         Spojrzałam na nią. To była ta sama dziewczyna z warzywniaka.
         -Smakowało chociaż jabłko? - zapytała sarkastycznie.
         -Ta.
         -Wywalili mnie z tego warzywniaka bo podobno wprowadzałam nieprzyjemną atmosfer. - powiedziała z niedowierzaniem. -A tak w ogóle jestem Liściu. - powiedziała podając mi rękę.
         -Poopey. - powiedziałam mocno chwytając rękę.
         -Uroczo. - zaśmiała się. -Jak na ładnie pachnącą bezdomną.
         -Dziękuję.
         Dziewczyna wyjęła ze swojej małej walizki paczkę papierosów miętowych.
         -Chcesz jednego? Zaj*bałam jak ta gruba k"rwa nie patrzyła. - powiedziała podstawiając mi pod nos paczkę papierosów.
         -Masz ognia?
         -A jak.
         -To jednego chyba mogę. - westchnęłam i wyciągnęłam z paczki jednego ,powodującego raka, psującego kondycje, niszczącego cerę i zęby rulonika z tytoniem. Liściu podpaliła jego końcówkę. Długo się zastanawiałam czy się zaciągnąć. Gdy się w końcu zdecydowałam zostało mi tylko 0.25 papierosa.
        -Myślałam już że stchórzysz. - parsknęła śmiechem.
        -Ja też.
        W końcu przed nami pojawił się czarno niebieski pociąg. Wstałam i weszłam do środka. Liściu zrobiła to samo.
        -Gdzie jedziemy? - zapytała.
        -Nie wiem. Do jakiejś Messisy. - odpowiedziałam.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz