środa, 10 lipca 2013

Chapter 11 : Baby, I'm Gone

      Jednocześnie odprężające ale ciut przytłaczające, gdy nie jesteś w swoim domu. Jednak leżenie nago w pustej wannie zawsze odnosiło skutek. Od czasu do czasu zastanawiam się nad odkręceniem kurka. Jednak to nie dawało by mi tej samej satysfakcji. Wolności. Trudno to zrozumieć, ale gdy mieszkałam sama w moim, teraz już sprzedanym mieszkaniu, czułam się wolna jak nigdy. Byłam niezależna.
      Ktoś mi to jednak odebrał. Jak mam się bronić przed osobą która z każdym prezentem spycha mnie coraz głębiej na dno rozpaczy? To nie możliwe. To tak jakby powiedzieć matce, że nie jest się jej wdzięcznym za życie. Ja sama nigdy nie powiedziałam tego na głos.
      Dlatego dziś postanowiłam uciec zostawiając Edowi tylko kartkę z wiadomościom dlaczego to robię.
Mam nadzieje, że to zrozumiesz. Musiałam uciec. Na pewno zrozumiesz, że musiałam odpocząć od tych ciągłych manipulacji Oli. Wiem, że chciała dobrze, ale nie potrafiłam jej odmówić tak wprost. Zawsze nie mogłam. Dlatego właśnie zostawiam całą przeszłość za sobą. Tak wiem. Z własnej woli wybrałam los którego zawsze się obawiałam. Prawdopodobnie będę mieszkać na ulicy. Być może umrę z głodu leżąc w jakimś parku. Ale już zdecydowałam. To lepszy los niż twój. Nie będę musiała już dłużej żyć wśród cynicznych gwiazdeczek które mogą pozwolić sobie na wszystko. Może i nie chcą źle, ale nigdy nie zasmakują tamtego życia. Prawdziwego życia pełnego upadków, bólu, ale czasem i chwilowych uciech.                                                                                                                                    Pozdrów resztę, Poopey.
      Jak można żyć wśród ludzi którzy widzą, że jest Ci źle ale ci nie pomogą. Dlaczego? Nie wiem. Może najzwyczajniej się boją albo wstydzą pomóc innemu człowiekowi. Myślą, że są ponad to.
      Dlatego postanowiłam, że ucieknę. Poszukam innego życia. Ludzi którzy są w potrzebie. Tak na prawdę nikt ich nie zna. No bo przecież nie podejdziesz do bezdomnego i nie zaczniesz z nim rozmawiać. To oczywiste. Szczerze mówiąc trudno się dziwić. Jeszcze nie dawno gardziłam takimi ludźmi.
      Wzięłam tylko torbę najważniejszych rzeczy. Dwa kocę, butelkę wody i sto funtów. Powinno mi wystarczyć na jakiś czas.
      Przekręciłam klucz tak cicho jak tylko potrafiłam, co nie było łatwe bo na jednym kole wisiało chyba pięćdziesiąt kluczy. W końcu się udało uchyliłam drwi i zwinnie przemknęłam na zewnątrz.
      Po raz ostatni spojrzałam na dom po czym ruszyłam w stronę miasta. Było przepiękne. Na bilbordach widniały kolorowe reklamy. Piękne lampy rozświetlały drogi. Nie były takie nudne jak w Londynie czy na Florydzie. Migały różnymi barwami ożywiając stare, ceglane kamieniczki, restauracje, banki w tym miejscu.
       -Pięknie. - westchnęłam pełna podziwu.
       Słońce zaczynało powoli oświetla prawie całkowicie puste miasteczko. Nic dziwnego była połowa września. Słońce wstawało nadal dość wcześnie. Spojrzałam na zegarek 5.34.
       Co mam zrobić teraz? Tego nie przemyślałam... Co mam teraz ze sobą zrobić? Rozpływam się w nicości.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz